Często zdarza nam się narzekać na polską służbę zdrowia –
nie bez powodu. Jednak w kwestii prowadzenia ciąży to angielska rzeczywistość
okazała się dla mnie zaskakująca i skłaniająca do refleksji.
Generalnie – czy w
Polsce czy w Anglii, czy w każdym innym kraju możemy trafić na fatalnego
specjalistę czy położną pozbawioną empatii. Nie ma reguły. Wiele się jednak
słyszy o pozytywnych aspektach ciąży w Polsce. Regularne wizyty u wybranego
lekarza, USG dostępne na życzenie lub za dodatkową opłatą (opcja prywatna),
możliwość stałego kontaktu z położną, jasny obraz sytuacji.
W Anglii tak naprawdę ciążę uznaje się dopiero od 12
tygodnia. To trudne dla kogoś, kto w ciąży jest po raz pierwszy i sam musi się
zmagać z wymagającym okresem jakim jest I trymestr. Jak więc to wygląda?
Testy ciążowe – tu
nie ma różnicy. Do wyboru do koloru. Od rodzajów testów można dostać zawrotu
głowy. Są nawet takie, które od razu wskazują, który to dzień ciąży. Kupujesz i
już masz pewność. Niektóre podobno są w stanie wykryć ciążę od 6-go dnia
zapłodnienia, ale najlepiej poczekać na tydzień od dnia planowanej miesiączki.
Wiedza z Internetu - od momentu pojawienia się dwóch kresek
na teście zwykle zaczynamy buszować w Internecie za pozyskaniem informacji na
temat tego, co dzieje się w naszym ciele, czego się spodziewać i co możne nas
zaniepokoić. Niestety w Anglii ta nabyta wiedza będzie podstawą przetrwania I
trymestru. Tu przestrzegam wszystkie przyszłe mamy – warto koncentrować się
tylko na oficjalnych stronach NHS-u (angielska służba zdrowia). W Internecie
roi się od idiotycznych porad i krzywiących psychikę historyjek.
Same musicie
nałożyć sobie filtr na to, co czytacie. Inaczej skończycie na nieustawicznym wypatrywaniu
początku poronienia, a brak „typowych” objawów ciąży będzie kojarzył wam się ze
śmiercią płodu.
Ginekolog – i tu zaczynają się schody. W Anglii nie działa
to tak jak w Polsce, że zapisujemy się do poradni ginekologicznej, by w
pierwszych tygodniach ciąży utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko jest
dobrze, a test na pewno nie kłamie. Tu nie ma poradni ginekologicznych. W
pierwszej kolejności udajemy się do GP, a więc angielskiego odpowiednika
lekarza pierwszego kontaktu. Nie ja pierwsza napiszę, że wizyta jest rozczarowująca.
Angielskie podejście „no touch” sprawia, że nie ma tu żadnych badań (jedynie
badanie ciśnienia krwi), a lekarz wierzy na słowo, że jesteśmy w ciąży.
Następuje krótka pogadanka na temat alkoholu i papierosów w ciąży, potrzeby
zażywania kwasu foliowego, ćwiczeń i odpowiedniej diety. Tu po raz pierwszy
oficjalnie dowiadujemy się o możliwych dolegliwościach jakie wiążą się z I
trymestrem. Jeszcze kilka pytań ogólnych o zdrowie i zalecenie umówienia się na
wizytę z położną. Tyle.
Położna (midwife) – z położną zwykle umawiamy się między
8-14 tygodniem. Tu dalej nie mamy żadnych badań, ale w końcu założona zostaje
nam karta ciąży. Wizyta trwa ok. 45 minut i polega na szczegółowym wywiadzie
dotyczącym przebytych chorób, chorób w rodzinie itd. Zostajemy też zmierzeni i
zważeni. Otrzymujemy rozpiskę kolejnych wizyt (przy pierwszej ciąży jest ich
11, przy kolejnych – 7). Zostawiamy też próbkę moczu. Pobierane są też trzy próbki
krwi do dalszych badań (wyniki poznaje się dopiero podczas kolejnej wizyty – u mnie
będzie to ponad miesiąc później). Zostajemy też skierowanie na pierwsze USG (w
całej ciąży, o ile nie ma powikłań, przysługują nam dwa USG). W naszym przypadku przy kliku pytaniach odpowiedzi położnej różniły się od tych GP... W pierwszym miesiącu ciąży kierowaliśmy się więc głównie własną intuicją.
Podsumowując.
W angielskiej służbie zdrowia w kontekście wczesnej ciąży najbardziej przeszkadza mi niepewność, chaos i pozostawienie pacjentek samym sobie. Niby dwa testy nie mogą się mylić, ale brakowało mi
rzeczowej rozmowy z zaufanym lekarzem i takiego potwierdzenia, że wszystko jest
dobrze. Kobiety, jeśli tylko nic niepokojącego się nie dzieje, nie mają wsparcia w ginekologu czy położnej, a przecież podczas I trymestru tak dużo się zmienia w naszym
ciele i psychice, że przydałby się ktoś, kto wyjaśni wątpliwości. Więcej - w Anglii możliwym jest nawet to, że każda późniejsza wizyta prowadzona jest przez inną położną, a ostatecznie przy porodzie można spotkać jeszcze kogoś innego. Decydując się jednak
na pobyt w UK, trzeba zaakceptować ich podejście w kwestii służby zdrowia,
która jakoś tu działa w ten sposób od setek lat. Nie będę jednak ukrywać, że
skorzystałam z nadarzającej się możliwości i swoje pierwsze USG miałam w 12
tygodniu w Polsce. Ale to już historia na inny post.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz