Są takie rady, które jak dobre by nie były, po prostu się w przypadku danej osoby nie sprawdzają. Są takie zachowania, które nijak nie pomagają w poprawie życia i w wyjściu z choroby. Zobacz, co nie wypaliło w mojej walce. A jak poniższe zachowania sprawdzają się u Ciebie?
Oczywiście listę należy potraktować jako twór subiektywny. To co nie sprawdziło się w moim przypadku, nie znaczy, że nie pomoże Tobie!
1. SAMOKONTROLA: ZAPISYWANIE POSIŁKÓW, KALORII ITD.
Nic mnie tak nie męczyło psychicznie, jak konieczność
zapisywania w dzienniczku tego, co zjadłam! Nawet dzisiaj na samą myśl dostaję dreszczy.
Być może dlatego, że w trakcie zmagania się z chorobą, na kolejnych dniach
kalendarza zwykle pojawiała się tylko jedna pozycja – śniadanie… Wiecie jak
jest – zaczynamy grzecznie i z mocnym postanowieniem poprawy: banan, jabłko,
jogurcik, a potem coś idzie nie tak i zaczyna się lawina. A ponieważ – jak
mawia prawdziwy Kompulsywny Obżarciuszek – wszystko albo nic – nie było sensu
dokumentować własnej porażki. Druga sprawa to fakt, że świetnie wiedziałam, że odżywiałam
się źle i jadłam kompulsywnie. Po co jeszcze to zapisywać? To dobre dla
masochistów. Czy z tego miałam wysnuć jakieś wnioski? Czegoś się na tym
nauczyć? Przecież wiedziałam dobrze, że mam problem i nie jest nim samo
jedzenie. Nigdy więcej w moim życiu tabeli kalorii, spisu pochłoniętego jedzenia - NIGDY!
2. DOŁĄCZENIE DO „GRUPY WSPARCIA”
Może i kogoś to mobilizuje – mnie dobijało. Co z tego, że ludzie
mieli takie same problemy? Czułam się, jakbyśmy się kisili we własnym sosie i
systematycznie (przez brak wiedzy na temat tego jak sobie pomóc) ciągnęli się
za nogi na dno. Codziennie wylewanie własnych żali, czytanie o porażkach
innych, o kolejnych „cudownych sposobach na wyjście z choroby” nie pomagało –
wręcz przeciwnie. Oczywiście czasami pojawiały się osoby motywujące, których warto się było popytać, o skuteczne metody wyjścia z choroby, jednak w takich grupach zwykle są ludzie na tym samym etapie problemu, co my. Lepiej więc zainwestować w dobrego terapeutę, albo poszukać blogów osób z konkretnymi radami i wiedzą.
3. RACZENIE SIĘ ZDJĘCIAMI „PRZED” I „PO”
A gdy mowa już o grupach wsparcia, nie wiem skąd w niektórych
Kompulsywnych Obżartuszkach przekonanie, że innym chorującym mogą pomóc zdjęcia
tychże, na których chwalą się spadkiem wagi, lepszą figurą, wypracowanymi
mięśniami itd. Czy to mnie motywowało? Chyba raczej tym bardziej dobijało, że
innym się udaje, a mnie jak zwykle nie! Że inni mają bardziej płaskie brzuchy,
szczuplejsze nogi, więc guzik wiedzą o problemie. Dodatkowo takie zdjęcia tym
bardziej skupiają uwagę chorujących na wyglądzie, a nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie liczy się wygląd, spadek wagi nie powinien być determinantą naszego lepszego samopoczucia i przepisem na szczęście.
4. ZAŻYWANIE ŚRODKÓW PRZECZYSZCZAJĄCYCH, SUMPLEMENTÓW I INNYCH
BADZIEWI
Kolejna wspaniała sprawa, z którą często można spotkać się
na forach poświęconych zaburzeniom odżywiania. Jak grzyby po deszczu pojawiają
się posty typu: „znowu miałam kompuls, czuję się fatalnie, jakie herbatki
przeczyszczające/środki przeczyszczające polecacie?!”, „która z was stosowała
pigułki X? Czy jak wezmę 20 dziennie nie utyję?!”, „polecam tabletki X, dużo
lepiej się po nich czuję i przynajmniej nie puchnę!”. DRAMAT!!! Najchętniej bym
taką jedną z drugą potrząsnęła i powiedziała „zastanów się kobieto, co Ty
wygadujesz!”.
Jeszcze raz dla przypomnienia powtórzę, żeby była jasność - prawda
jest taka, że te wszystkie syfy chemiczne mają niewielki wpływ na wchłanianie
kalorii, bo większość pokarmów wchłaniana jest w górnej części jelita, podczas
gdy środki działają w niższych partiach. Mają one jedynie działanie odwadniające.
Na chwilę czuje się człowiek lepiej, ale gdy tylko ustabilizuje się gospodarka
wody w organizmie, znowu będzie tak samo, a tłuszczyk i tak się odłoży. W
przypadku systematycznego stosowania tych środków rozwala się gospodarka
wodno-elektrolitową i metabolizm. GŁUPOTA!
5. WAŻENIE SIĘ
Nie, nie i jeszcze raz nie! Pierwszym krokiem, który pomógł
mi w wyjściu z kompulsywnego jedzenia, było wyrzucenie wagi łazienkowej.
DOSŁOWNIE - WYRZUCENIE! Przy okazji miałam w tym sporo frajdy. Postanowiłam, że
idiotyczne cyferki nie będą mi już spędzać snu z powiek. Poczułam się wolna.
Ważenie się na czczo, przed obiadem, wieczorem i miedzy posiłkami i może
jeszcze, gdy przebudzisz się w nocy, uważam za mocno krzywdzące dla psychiki! Przecież
dobrze wiecie, że zwłaszcza w przypadku kobiety wahania samej wagi są znaczne
w zależności od dnia cyklu. Co Ci to da, że ważysz 2 kg mniej, skoro to sama
woda? Po co się dołować, że waga idzie do góry, skoro nie ma to żadnego
przełożenia na wygląd? NIKT NIE WIDZI TWOICH DODATKOWYCH 2 KILOGRAMÓW, UWIERZ W
TO!
6. DUMA Z WYGRANEJ Z KOMPULSEM
Wiem, że to okrutne co napiszę, ale yyy, udało się i co? Muszę Cię zmartwić – może i wytrzymasz
nawet kilka miesięcy, ale on wróci. Może wróci i ze zdwojoną siłą. Wtedy będzie
płacz i zgrzytanie zębami. I kolejne dramatyczne posty o Twojej porażce gdzieś
w social mediach. To było do przewidzenia. Jak już wspominałam – objadanie się
to nie problem tylko z jedzeniem, ale przede wszystkim – z psychiką. Choroba
charakteryzuje się tym, że między kompulsami i ciągami są dni ciszy, w trakcie
których świetnie nam idą diety, jesteśmy wytrwali w ćwiczeniach, czujemy
przypływ siły i energii i w ogóle jest zajebiście. Tylko potem ta bańka mydlana
pęka i jest dramat, bo wciąż nie rozwiązaliśmy problemu u podstaw, problemu z
samym sobą. Wygrana z kompulsem motywuje… do kolejnej porażki.
7. NARAŻANIE SIEBIE NA POKUSY
Kolejna sprawa, która jest fajna do czasu aż coś pójdzie nie
tak. Jest super, bo mimo iż na stole było ciasto, udało Ci się po nie nie sięgnąć?
Byłeś z dziećmi w McDonaldsie i nie kupiłeś lodów czy shake’a? Brawo!
Uwielbiasz tak się sprawdzać? Wszystko fajnie, ale co jak w końcu nie
wytrzymasz? Duma znów zamieni się w smutek. Nie lepiej po prostu trzymać się z
daleka od wszystkiego, co kusi? Wiadomo, że czasami nie ma wyjścia (imprezy,
urodziny itd.), ale po co się męczyć na co dzień?
8. ĆWICZENIA ZAMIAST JEDZENIA
Nic mi to nie dało. Nigdy nie potrafiłam zmusić się do
ćwiczeń czy wyjścia z domu (chyba, że do sklepu), gdy już obsesyjnie myślałam o
jedzeniu. Takie bodźce nie potrafiły we mnie stłumić tego napięcia i potrzeby
jego rozładowania przez wciśnięcie czegoś do otworu gębowego. To lepsze było
już poddanie się kompulsowi na bazie zdrowego jedzenia. Być może jednak ten punkt sprawdzi się u innych osób, warto spróbować.
A co polecam?
Z całego serca pracę nad samym sobą, swoim
myśleniem, którego zmiana potrafi zdziałać cuda! Jednym słowem – gorąco polecam terapię
poznawczo-behawioralną, o której opowiem Wam więcej w kolejnych wpisach.
M.
Hej :) Przeczytałam wszystkie Twoje wpisy po dwa razy, tyle emocji i nagle się odważyłam poudzielać :)
OdpowiedzUsuńMam wątpliwości co do porady o odpuszczeniu (liczeniu kcal, zapisywaniu, ważeniu), niby chcę, bo wiem, że ta kontrola mnie zawodzi, a wręcz nakręca jeszcze bardziej (widzę na wadze więcej, to ciach jeszcze sobie dowalę jedzonkiem), ale boje się gdzie jest granica odpuszczania w normie, a przyzwolenia sobie na wszystko? Nie wiem czy zrozumiesz...ja się boje rozgrzeszyć z kompulsu, jestem zła na siebie (a wtedy wiadomo napięcie się gromadzi i skończy się następnym dopychaniem), ale boje się, że gdy odpuszczę to będzie jeszcze gorzej. To dla mnie bardzo trudna kwestia.
Co do dumy wygranej z kompulsem to uważam, że jednak warto się trochę pochwalić i nawet pysznić się tym wyczynem, każdy kroczek do przodu jest ważny. Chodzi mi tutaj o powód do pochwalenia siebie, o pozytywne myśli, to dobre :)
Natalia
I tu też Cię dorwę! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się udzielasz i mnie zmuszasz do przemyśleń :D
UsuńHa! A wiesz, że ja wierzę, że odpuszczenie jest kluczowe? Ale też świetnie Cię rozumiem - kiedy się ważymy i liczymy wszystko, czujemy, że mamy jakąś kontrolę nad sobą. Panicznie boimy się więc popuścić sobie pasa, bo przecież jak wpadniemy w ciąg, to końca nie będzie widać, a miesiąc później znajomi będą musieli nas przeciskać przez drzwi! Rozumiem Twoją wątpliwość, bo zaraz - gdzie kończy się odpuszczenie sobie a zaczyna pobłażanie? Czy jak napcham się dzisiaj owocami to będzie odpuszczenie, czy już porażka? Czy jak po kolejnym kompulsie powiem sobie "OK Marta, trudno, trzeba żyć dalej" to oznaka siły czy raczej słabości? Temat rzeka :D I ta taaaam, nie ma czarno-białego przepisu. A co jakbyśmy odpuszczenie odczytały jako wybaczenie sobie. Umiesz sobie wybaczyć? Zaakceptować swoje ułomności? Tak po ludzku podejść do siebie, jak do człowieka w potrzebie? Mnie to ciężko przychodziło, bo właśnie zwykle byłam zła na siebie, wyzywałam się od słabeuszy, poniżałam się, kopałam leżącego. Bo to takie proste! Ale przy kolejnym razie postanowiłam wyciągnąć sobie rękę, porozmawiać ze sobą. I jakoś wtedy zaczęła się ciężka praca. Małymi kroczkami (nie, wybacz, nie od razu, zaraz, natychmiast) wchodziłam na kolejne szczeble. Oczywiście, że były kompulsy, łzy, chwile zwątpienia. Ale przestałam gardzić sobą, próbowałam zrozumieć, zmieniać drobne elementy układanki. A im więcej miałam zrozumienia dla samej siebie, tym łatwiej było pracować nad jedzeniem. Właściwie to potem zmiana nawyków w jedzeniu przyszła jakoś naturalnie, bo więcej mi się chciało, nawet czerpałam z tego przyjemność, a nie odbierałam tego jako karę.
A wiesz co, masz rację. Każdy impuls to pochwalenia siebie jest dobry, jeśli to tylko pomaga! Ale napisałam to tak radykalnie, bo niestety obserwuję te same osoby, które jednego dnia potrafią porwać innych chorych, zaszczepić w nich pozytywną energię, bo im się udało wygrać z kompulsem, bo życie jest piękne, bo to jednak proste, a następnego dnia przeciorać nimi po ziemi, bo jednak znów jest problem, życie jest do dupy, oni są do dupy, a z kompulsem nie da się wygrać i czas umierać. Nie tędy droga. Jeśli jest duma z wygranej z kompulsem, bo zmienia się coś w psychice - fantastycznie! Tylko tak jak pięknie się chwalimy sukcesami w dietach itd., tak równie stanowczo powinniśmy podnosić się po porażkach. I wyciągać wnioski. Jeśli 46-sty raz przegrywamy, czujemy się podle, to coś tu nie działa, coś trzeba zmienić.
M.
U mnie pierwszy punk odpada z prostej przyczyny - po latach zaburzeń, gdy albo się głodziłam, albo objadałam, nie mam zielonego pojęcia ile to jest "normalna porcja". I dla mnie ratunkiem jest apka na telefon. Obliczyłam moje dzienne zapotrzebowanie, podzieliłam na posiłki i szykując np śniadanie wiem ile mam jeszcze kalorii do dyspozycji i czy dodatkowa kanapka będzie już przesadą czy jeszcze nie. Z czasem nauczę się jeść normalnie bez aplikacji, ale w tym momencie to dla mnie konieczność. Karolina.
OdpowiedzUsuńKarolino,
Usuńkażdy z nas jest inny i w pełni rozumiem Twoje argumenty. Skoro ogarnięcie spożywanego jedzenia (celowo nie chcę używać słowa "kontrola") Ci pomaga, to dlaczego tego nie robić. Bardzo podoba mi się idea odejścia od tego w momencie, gdy sama poczujesz, że znalazłaś złoty środek. Ja skłamałabym mówiąc, że jem ile chcę. Też w głowie obliczam sobie, czy aby nie przesadzam i czy ogólny bilans jest ok, bo teraz wiem, że lepiej jeść więcej, niż mniej :)
M.