poniedziałek, 11 lipca 2016

8 zachowań, których NIE POLECAM w walce z problemem kompulsywnego jedzenia



Są takie rady, które jak dobre by nie były, po prostu się w przypadku danej osoby nie sprawdzają. Są takie zachowania, które nijak nie pomagają w poprawie życia i w wyjściu z choroby. Zobacz, co nie wypaliło w mojej walce. A jak poniższe zachowania sprawdzają się u Ciebie?

Oczywiście listę należy potraktować jako twór subiektywny. To co nie sprawdziło się w moim przypadku, nie znaczy, że nie pomoże Tobie!

1. SAMOKONTROLA: ZAPISYWANIE POSIŁKÓW, KALORII ITD.

Nic mnie tak nie męczyło psychicznie, jak konieczność zapisywania w dzienniczku tego, co zjadłam! Nawet dzisiaj na samą myśl dostaję dreszczy. Być może dlatego, że w trakcie zmagania się z chorobą, na kolejnych dniach kalendarza zwykle pojawiała się tylko jedna pozycja – śniadanie… Wiecie jak jest – zaczynamy grzecznie i z mocnym postanowieniem poprawy: banan, jabłko, jogurcik, a potem coś idzie nie tak i zaczyna się lawina. A ponieważ – jak mawia prawdziwy Kompulsywny Obżarciuszek – wszystko albo nic – nie było sensu dokumentować własnej porażki. Druga sprawa to fakt, że świetnie wiedziałam, że odżywiałam się źle i jadłam kompulsywnie. Po co jeszcze to zapisywać? To dobre dla masochistów. Czy z tego miałam wysnuć jakieś wnioski? Czegoś się na tym nauczyć? Przecież wiedziałam dobrze, że mam problem i nie jest nim samo jedzenie. Nigdy więcej w moim życiu tabeli kalorii, spisu pochłoniętego jedzenia - NIGDY!

2. DOŁĄCZENIE DO „GRUPY WSPARCIA”

Może i kogoś to mobilizuje – mnie dobijało. Co z tego, że ludzie mieli takie same problemy? Czułam się, jakbyśmy się kisili we własnym sosie i systematycznie (przez brak wiedzy na temat tego jak sobie pomóc) ciągnęli się za nogi na dno. Codziennie wylewanie własnych żali, czytanie o porażkach innych, o kolejnych „cudownych sposobach na wyjście z choroby” nie pomagało – wręcz przeciwnie. Oczywiście czasami pojawiały się osoby motywujące, których warto się było popytać, o skuteczne metody wyjścia z choroby, jednak w takich grupach zwykle są ludzie na tym samym etapie problemu, co my. Lepiej więc zainwestować w dobrego terapeutę, albo poszukać blogów osób z konkretnymi radami i wiedzą. 

3. RACZENIE SIĘ ZDJĘCIAMI „PRZED” I „PO”

A gdy mowa już o grupach wsparcia, nie wiem skąd w niektórych Kompulsywnych Obżartuszkach przekonanie, że innym chorującym mogą pomóc zdjęcia tychże, na których chwalą się spadkiem wagi, lepszą figurą, wypracowanymi mięśniami itd. Czy to mnie motywowało? Chyba raczej tym bardziej dobijało, że innym się udaje, a mnie jak zwykle nie! Że inni mają bardziej płaskie brzuchy, szczuplejsze nogi, więc guzik wiedzą o problemie. Dodatkowo takie zdjęcia tym bardziej skupiają uwagę chorujących na wyglądzie, a nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie liczy się wygląd, spadek wagi nie powinien być determinantą naszego lepszego samopoczucia i przepisem na szczęście.

4. ZAŻYWANIE ŚRODKÓW PRZECZYSZCZAJĄCYCH, SUMPLEMENTÓW I INNYCH BADZIEWI

Kolejna wspaniała sprawa, z którą często można spotkać się na forach poświęconych zaburzeniom odżywiania. Jak grzyby po deszczu pojawiają się posty typu: „znowu miałam kompuls, czuję się fatalnie, jakie herbatki przeczyszczające/środki przeczyszczające polecacie?!”, „która z was stosowała pigułki X? Czy jak wezmę 20 dziennie nie utyję?!”, „polecam tabletki X, dużo lepiej się po nich czuję i przynajmniej nie puchnę!”. DRAMAT!!! Najchętniej bym taką jedną z drugą potrząsnęła i powiedziała „zastanów się kobieto, co Ty wygadujesz!”. 

Jeszcze raz dla przypomnienia powtórzę, żeby była jasność - prawda jest taka, że te wszystkie syfy chemiczne mają niewielki wpływ na wchłanianie kalorii, bo większość pokarmów wchłaniana jest w górnej części jelita, podczas gdy środki działają w niższych partiach. Mają one jedynie działanie odwadniające. Na chwilę czuje się człowiek lepiej, ale gdy tylko ustabilizuje się gospodarka wody w organizmie, znowu będzie tak samo, a tłuszczyk i tak się odłoży. W przypadku systematycznego stosowania tych środków rozwala się gospodarka wodno-elektrolitową i metabolizm. GŁUPOTA!

5. WAŻENIE SIĘ

Nie, nie i jeszcze raz nie! Pierwszym krokiem, który pomógł mi w wyjściu z kompulsywnego jedzenia, było wyrzucenie wagi łazienkowej. DOSŁOWNIE - WYRZUCENIE! Przy okazji miałam w tym sporo frajdy. Postanowiłam, że idiotyczne cyferki nie będą mi już spędzać snu z powiek. Poczułam się wolna. Ważenie się na czczo, przed obiadem, wieczorem i miedzy posiłkami i może jeszcze, gdy przebudzisz się w nocy, uważam za mocno krzywdzące dla psychiki! Przecież dobrze wiecie, że zwłaszcza w przypadku kobiety wahania samej wagi są znaczne w zależności od dnia cyklu. Co Ci to da, że ważysz 2 kg mniej, skoro to sama woda? Po co się dołować, że waga idzie do góry, skoro nie ma to żadnego przełożenia na wygląd? NIKT NIE WIDZI TWOICH DODATKOWYCH 2 KILOGRAMÓW, UWIERZ W TO!

6. DUMA Z WYGRANEJ Z KOMPULSEM

Wiem, że to okrutne co napiszę, ale yyy, udało się i co? Muszę Cię zmartwić – może i wytrzymasz nawet kilka miesięcy, ale on wróci. Może wróci i ze zdwojoną siłą. Wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębami. I kolejne dramatyczne posty o Twojej porażce gdzieś w social mediach. To było do przewidzenia. Jak już wspominałam – objadanie się to nie problem tylko z jedzeniem, ale przede wszystkim – z psychiką. Choroba charakteryzuje się tym, że między kompulsami i ciągami są dni ciszy, w trakcie których świetnie nam idą diety, jesteśmy wytrwali w ćwiczeniach, czujemy przypływ siły i energii i w ogóle jest zajebiście. Tylko potem ta bańka mydlana pęka i jest dramat, bo wciąż nie rozwiązaliśmy problemu u podstaw, problemu z samym sobą. Wygrana z kompulsem motywuje… do kolejnej porażki.

7. NARAŻANIE SIEBIE NA POKUSY

Kolejna sprawa, która jest fajna do czasu aż coś pójdzie nie tak. Jest super, bo mimo iż na stole było ciasto, udało Ci się po nie nie sięgnąć? Byłeś z dziećmi w McDonaldsie i nie kupiłeś lodów czy shake’a? Brawo! Uwielbiasz tak się sprawdzać? Wszystko fajnie, ale co jak w końcu nie wytrzymasz? Duma znów zamieni się w smutek. Nie lepiej po prostu trzymać się z daleka od wszystkiego, co kusi? Wiadomo, że czasami nie ma wyjścia (imprezy, urodziny itd.), ale po co się męczyć na co dzień?

8. ĆWICZENIA ZAMIAST JEDZENIA

Nic mi to nie dało. Nigdy nie potrafiłam zmusić się do ćwiczeń czy wyjścia z domu (chyba, że do sklepu), gdy już obsesyjnie myślałam o jedzeniu. Takie bodźce nie potrafiły we mnie stłumić tego napięcia i potrzeby jego rozładowania przez wciśnięcie czegoś do otworu gębowego. To lepsze było już poddanie się kompulsowi na bazie zdrowego jedzenia. Być może jednak ten punkt sprawdzi się u innych osób, warto spróbować.

A co polecam? 

Z całego serca pracę nad samym sobą, swoim myśleniem, którego zmiana potrafi zdziałać cuda! Jednym słowem – gorąco polecam terapię poznawczo-behawioralną, o której opowiem Wam więcej w kolejnych wpisach.


M.

4 komentarze:

  1. Hej :) Przeczytałam wszystkie Twoje wpisy po dwa razy, tyle emocji i nagle się odważyłam poudzielać :)
    Mam wątpliwości co do porady o odpuszczeniu (liczeniu kcal, zapisywaniu, ważeniu), niby chcę, bo wiem, że ta kontrola mnie zawodzi, a wręcz nakręca jeszcze bardziej (widzę na wadze więcej, to ciach jeszcze sobie dowalę jedzonkiem), ale boje się gdzie jest granica odpuszczania w normie, a przyzwolenia sobie na wszystko? Nie wiem czy zrozumiesz...ja się boje rozgrzeszyć z kompulsu, jestem zła na siebie (a wtedy wiadomo napięcie się gromadzi i skończy się następnym dopychaniem), ale boje się, że gdy odpuszczę to będzie jeszcze gorzej. To dla mnie bardzo trudna kwestia.
    Co do dumy wygranej z kompulsem to uważam, że jednak warto się trochę pochwalić i nawet pysznić się tym wyczynem, każdy kroczek do przodu jest ważny. Chodzi mi tutaj o powód do pochwalenia siebie, o pozytywne myśli, to dobre :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu też Cię dorwę! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się udzielasz i mnie zmuszasz do przemyśleń :D

      Ha! A wiesz, że ja wierzę, że odpuszczenie jest kluczowe? Ale też świetnie Cię rozumiem - kiedy się ważymy i liczymy wszystko, czujemy, że mamy jakąś kontrolę nad sobą. Panicznie boimy się więc popuścić sobie pasa, bo przecież jak wpadniemy w ciąg, to końca nie będzie widać, a miesiąc później znajomi będą musieli nas przeciskać przez drzwi! Rozumiem Twoją wątpliwość, bo zaraz - gdzie kończy się odpuszczenie sobie a zaczyna pobłażanie? Czy jak napcham się dzisiaj owocami to będzie odpuszczenie, czy już porażka? Czy jak po kolejnym kompulsie powiem sobie "OK Marta, trudno, trzeba żyć dalej" to oznaka siły czy raczej słabości? Temat rzeka :D I ta taaaam, nie ma czarno-białego przepisu. A co jakbyśmy odpuszczenie odczytały jako wybaczenie sobie. Umiesz sobie wybaczyć? Zaakceptować swoje ułomności? Tak po ludzku podejść do siebie, jak do człowieka w potrzebie? Mnie to ciężko przychodziło, bo właśnie zwykle byłam zła na siebie, wyzywałam się od słabeuszy, poniżałam się, kopałam leżącego. Bo to takie proste! Ale przy kolejnym razie postanowiłam wyciągnąć sobie rękę, porozmawiać ze sobą. I jakoś wtedy zaczęła się ciężka praca. Małymi kroczkami (nie, wybacz, nie od razu, zaraz, natychmiast) wchodziłam na kolejne szczeble. Oczywiście, że były kompulsy, łzy, chwile zwątpienia. Ale przestałam gardzić sobą, próbowałam zrozumieć, zmieniać drobne elementy układanki. A im więcej miałam zrozumienia dla samej siebie, tym łatwiej było pracować nad jedzeniem. Właściwie to potem zmiana nawyków w jedzeniu przyszła jakoś naturalnie, bo więcej mi się chciało, nawet czerpałam z tego przyjemność, a nie odbierałam tego jako karę.

      A wiesz co, masz rację. Każdy impuls to pochwalenia siebie jest dobry, jeśli to tylko pomaga! Ale napisałam to tak radykalnie, bo niestety obserwuję te same osoby, które jednego dnia potrafią porwać innych chorych, zaszczepić w nich pozytywną energię, bo im się udało wygrać z kompulsem, bo życie jest piękne, bo to jednak proste, a następnego dnia przeciorać nimi po ziemi, bo jednak znów jest problem, życie jest do dupy, oni są do dupy, a z kompulsem nie da się wygrać i czas umierać. Nie tędy droga. Jeśli jest duma z wygranej z kompulsem, bo zmienia się coś w psychice - fantastycznie! Tylko tak jak pięknie się chwalimy sukcesami w dietach itd., tak równie stanowczo powinniśmy podnosić się po porażkach. I wyciągać wnioski. Jeśli 46-sty raz przegrywamy, czujemy się podle, to coś tu nie działa, coś trzeba zmienić.

      M.

      Usuń
  2. U mnie pierwszy punk odpada z prostej przyczyny - po latach zaburzeń, gdy albo się głodziłam, albo objadałam, nie mam zielonego pojęcia ile to jest "normalna porcja". I dla mnie ratunkiem jest apka na telefon. Obliczyłam moje dzienne zapotrzebowanie, podzieliłam na posiłki i szykując np śniadanie wiem ile mam jeszcze kalorii do dyspozycji i czy dodatkowa kanapka będzie już przesadą czy jeszcze nie. Z czasem nauczę się jeść normalnie bez aplikacji, ale w tym momencie to dla mnie konieczność. Karolina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino,

      każdy z nas jest inny i w pełni rozumiem Twoje argumenty. Skoro ogarnięcie spożywanego jedzenia (celowo nie chcę używać słowa "kontrola") Ci pomaga, to dlaczego tego nie robić. Bardzo podoba mi się idea odejścia od tego w momencie, gdy sama poczujesz, że znalazłaś złoty środek. Ja skłamałabym mówiąc, że jem ile chcę. Też w głowie obliczam sobie, czy aby nie przesadzam i czy ogólny bilans jest ok, bo teraz wiem, że lepiej jeść więcej, niż mniej :)

      M.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...