Wydawałoby się, że nasze ciało jest naszą własnością i
możemy z nim robić, co chcemy. Coraz częściej jednak, na własne życzenie,
oddajemy innym prawo do dyscyplinowania naszego ciała, do wyznaczania wzorców,
w których musi się ono mieścić.
Jaki masz problem obżartuszku? Przede wszystkim taki, że
zrezygnowałeś z samego siebie, postanawiając pewnego dnia w pełni zaufać współczesnemu
dyskursowi ciała i potraktować go jako swój cel i wyrocznię. Co to za
cholerstwo? To pewne wytyczne, normy kształtowane przez naszą kulturę, które
ustalają co jest „fajne”, „ładne”, „atrakcyjne”.
Niby nikt Ci nie kazał, ale sam
stwierdziłeś, że warto zacząć dyscyplinować swoje ciało, by dostosować się do
obowiązujących kanonów, by być podziwianym, akceptowanym, pokazywanym jako „ten,
którego można stawiać za wzór”. Twoje ciało stało się ofiarą samokontroli.
Wróćmy jednak do początku. W XXI wieku ciało zarówno
mężczyzny jak i kobiety powinno być szczupłe, sprawne i zadbane. Gdyby się tak
dobrze zastanowić, obecnie każda część ciała jest odpowiednio zdefiniowana. Zrób
proste ćwiczenie i zastanów się, jak wiele czasu powinno poświęcić się pięknym
stopom (brak deformacji, paznokcie, gładka skóra, kremy, tipsy, wzorki,
biżuteria, tatuaż itd.). A rękom? Biustowi? Pupie? Brzuchowi? Nogom, udom,
boczkom, ramionom, szyi? Ponieważ dążenie do takiego ideału wymaga czasu i
skupienia (łatwo coś przegapić!), często staje się celem samym w sobie i
wyznacznikiem sukcesu.
Pamiętasz, sam dałeś się w to wrobić! Dałeś sobie wmówić, że
to ciało jest najważniejszym wyznacznikiem Ciebie i pokazuje, kim jesteś.
Niestety, dążąc do ideału nie masz już czasu na poszerzenie wiedzy, rozwój
pasji, odkrywanie piękna rzeczy, które Cię otaczają. Jest cel, należy do niego
dążyć. Klapki na oczy i do przodu!
Czym zatem staje się Twoje ciało? Towarem, przedmiotem,
który sprzedajesz innym. Tworzysz swój wizerunek poprzez swoje ciało.
Wierzysz,
że skoro ono jest doskonałe, piękne i zdyscyplinowane, ludzie uwierzą, że taką
jesteś osobą – silną, upartą, dążącą do celu, wytrwałą, pewną siebie.
Skoro
więc Twoje ciało jest przedmiotem, który ma pokazywać Ciebie, to wybacz, ale
sam siebie uprzedmiotowiłeś.
Co z tego wynika? To, że skupiając się na modelowaniu
przedmiotu, który sprzedajesz, zapomniałeś o innych aspektach siebie. Ponieważ tak
mocno skupiasz się na ciele, szczególnie podatny jesteś na wszelkie komentarze
na jego temat. Łakniesz tych pozytywnych, boleśnie odbierasz negatywne. Nie
jesteś pewny, czy ideał został osiągnięty, więc ciągle poddajesz się ocenom innych,
które wzbudzają Twoje wątpliwości. Wiecznie też porównujesz się z innymi, sam
definiując sobie dodatkowe wzorce (koleżanka ma szczuplejsze nogi – takie muszę
mieć, kolega ma pięknie rozwinięty triceps – muszę więcej ćwiczyć).
Ciało,
przedmiot, zaczyna wpływać na Twoją psychikę. Nie tylko definiuje Cię wobec innych,
ale również wobec siebie samego. To ono zaczyna decydować o tym, czy czujesz
się akceptowany, czy też nie – czy sam się akceptujesz, czy nie.
Niestety pech chciał, że okropna, mściwa, wstrętna natura
nie chciała stworzyć nas z jednej foremki. I tak jednym dała wąską miednicę,
drugim wielki biust, innym wzrost, długie nogi. A Tobie dała tendencję do tycia
i brak podstawowej wiedzy o prawidłowym odżywianiu J Trochę dołożyli jeszcze rodzice
i voilà – co tam mentalny grubasku? Możesz stanąć na uszach, a i tak nie
będziesz miał idealnego ciała. W Twoim rozumieniu idealnego i wobec dyskursu, w
który tak mocno wierzysz i w który dałeś się wrobić.
Sam zobacz, jakie to
śmieszne i tragiczne zarazem – dać sobie wmówić, jak powinno się wyglądać, co
jest fajne, a co nie. Dać sobie wmówić, że jest się beznadziejnym, leniwym,
niezdyscyplinowanym, ponoszącym porażki obżartuszkiem, bo Twoje ciało nie
mieści się w wyznaczonym przez kogoś dyskursie.
A wiesz, co jest najlepsze? Sam
się w to wpakowałeś na własne życzenie. Jak? Bezmyślnie. Bo byłeś młody, bez
osobowości, bez własnego zdania. Bo jesteś słaby psychicznie, brakuje Ci
akceptacji, czujesz się samotny, może nie znalazłeś odpowiedniego partnera dla
siebie. Bo cały czas jesteś bombardowany idiotycznymi tworami marketingowymi
firm, które zacierają ręce, patrząc na Twoją głupotę, czekając, aż znowu
pobiegniesz do apteki po suplementy diety, środki przeczyszczające, a może po
nowe urządzenia do ćwiczeń, zabiegi odmładzające lub odchudzające, kremy,
sztuczne rzęsy, włosy, paznokcie, po to, żeby sobie wydepilować już nie łydki,
nie kolana, nie odbyt i inne intymne części, ale i przedramiona, bo przecież
zawsze chciałeś zatrzymać się na poziomie kilkuletniego dziecka (ups, nawet ono
ma tam włosy!).
Ludzie pewni siebie i swoich przekonań nie muszą się sprzedawać i żyć w oparciu o opinie innych!
Dlaczego to wszystko piszę?
Bo dokładnie tak sama dałam się wrobić. Przez 10 lat żyłam w pogoni za dyskursem,
dając sobie wmawiać, że jestem nikim, bo nie mam idealnego ciała, nie będę więc
pożądana, ani odbierana jako kobieta zadbana, zgrabna, kobieta sukcesu.
Męczyłam się ze sobą, przeglądając się w oczach innych zapatrzonych w dyskurs
kobiet i mężczyzn. Nie widząc w nich akceptacji, nie mogłam jej znaleźć także u
siebie. To doprowadziło do pojawienia się Kompulsu, do dalszych problemów
psychicznych i społecznych. Nie liczyło się dla mnie to, jak ktoś odbierze mnie jako osobę, tylko jak ktoś oceni mnie na podstawie mojego wyglądu. Tak łatwo było stracić pewność siebie, bo z boku pojawiła się "lepsza" koleżanka, pal licho, że infantylna i nieciekawa. Nie było czasu na zastanowienie, czy ja w ogóle chciałabym być z kimś, komu imponują tylko gołe zgrabne nogi, wyzywające pozy i do granic możliwości opięte stroje! I czy rzeczywiście pokazywanie światu i śliniącym się facetom zgrabnej sylwetki jest moją największą ambicją i życiowym celem?
Czy warto było zmarnować 10 lat, skupiając się na
tak idiotycznej rzeczy i rezygnując z tak wielu wspaniałych doświadczeń,
kontaktów, przeżyć? Nie. Szczerze tego żałuję.
Moje ciało nie należało do mnie, należało do
wszystkich innych. A ja coraz bardziej je nienawidziłam, bo nie spełniało
oczekiwań. Stałam się więźniem własnego ciała i cały czas chciałam to więzienie
jakoś uformować.
Co robić, by nie tracić życia tak jak ja? Po pierwsze –
zdystansować się wobec własnego ciała. To trudne zadanie. Po tylu latach
przestać skupiać się wyłącznie na wyglądzie, a odkryć inne aspekty swojego
jestestwa? To nawet przerażające! Bo co jeśli okaże się, że tam nie ma niczego
ciekawego? Jeśli tam siedzi istota bez własnego zdania, nie mająca niczego do
powiedzenia, z brakami w podstawowej wiedzy. Co jeśli okaże się, że po za
przedmiotem, towarem, ciałem NIE MA NIC?! Trzeba jednak podjąć to ryzyko, ocenić
spustoszenia i punkt wyjścia, by stworzyć jakiś plan naprawy.
Czy zapomnieć o ciele? Absolutnie. Kolejnym krokiem będzie
próba dogadania się z nim i z Kompulsem. Nie ma umysłu bez ciała i odwrotnie.
Ono jest wspaniałe. Tak wiele procesów w nim zachodzi, potrafi być takie
wytrzymałe, dzielnie znosi kolejne moje pomysły. Jest wspaniałe, poważnie –
jestem z niego dumna J
Dlaczego więc nie mam o niego dbać? Ale po mojemu, na moich zasadach, po przedefiniowaniu
celów.
Wiele pracy przed Tobą, ale ja wiem, że dasz radę, bo wiem,
że to możliwe, aby odzyskać swoje ciało i zjednoczyć je z umysłem. To długa i
ciężka droga, ale warto podjąć wyzwanie, bo nagroda warta jest trudu. Nagle odkrywasz,
jak wiele może zaofiarować Ci świat i inni ludzie. A najlepsze, że to nigdy się
nie kończy! Kiedy przestaniesz skupiać się na ciele, a otworzysz oczy na to, co
Cię otacza, będziesz zdumiony każdego dnia, jak wiele inspiracji i zła czyha
dookoła, które świadomie przeanalizujesz i wykorzystasz, bądź też nie.
Życzę Ci powodzenia i trzymam kciuki! Daj znać, jak Ci idzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz