„Trzeba żyć pełnią życia, bo nigdy nie wiadomo, co czyha za rogiem! Mając 82 lata mogę szczerze powiedzieć, że nie zmarnowałam ani chwili”. Ostatnie tchnienie maja zdominował jeden dzień, który zmusił mnie do refleksji nad samą sobą.
Życie i śmierć
Czasami zdarza się coś, że człowiek zatrzymuje się
gwałtownie, wytrącony z biegu życia. We wtorek do naszego biura zawitały dwie
osoby. Jedną z nich była 82-letnia dziarska staruszka, pełna wigoru i energii,
z krwistoczerwonymi tipsami i dzwoniącą srebrną biżuterią. Przyszła powiedzieć, że z bólem serca, po 24 latach,
ostatni dzień pracuje jako wolontariuszka w miejskim szpitalu. Niestety schorzenia,
które ją dopadły, nie pozwalają już na bezpieczną jazdę samochodem i swobodne
witanie pacjentów szerokim uśmiechem przez kilka godzin dziennie.
Staruszka
była zachwycająca i uroczo sympatyczna. Zarażała optymizmem! Tymczasem po
fakcie dowiedziałam się, że jej życie było pasmem traumatycznych wydarzeń.
Sama zdradziła, że jej obecny partner, którego poznała 7 lat temu, zapadł na
demencję. Ubolewała nad jego losem, gdyż gdy spotkali się, zachwycił ją swoją
bystrością i lotnością umysłu. Staruszka nie narzekała jednak na swój los. Przyjęła z pokorą obecną sytuację, nie pozwalając sobie na użalanie się nad tym, co przynosi życie. Spytana o to, co
ją pcha do przodu i sprawia, że ma tyle miłości dla świata, odpowiedziała: „Trzeba
żyć pełnią życia, bo nigdy nie wiadomo, co czyha za rogiem!
Mając 82 lata mogę
szczerze powiedzieć, że nie zmarnowałam ani chwili”.
Kilka godzin później zawitała do nas jedna z pielęgniarek.
Zmroziła nas informacją, że z niedzieli na poniedziałek odeszła jej najlepsza
koleżanka, matka trojga dzieci, 36-letnia Carole. Ona również przez kilka lat
była wolontariuszką, by następnie rozpocząć pracę w oddziale chorób
nowotworowych. Uśmiechnięta, o pięknych zielonych oczach, pomocna i oddana
pracy. Wraz z mężem rozkręcali biznes, który po ciężkim roku zaczął przynosić w
końcu spore zyski. Nie chciała jednak odchodzić ze szpitala.
Carole była kobietą, która sama o sobie mówiła „szczęściara” i starała się to szczęście przelewać na innych.
W niedzielę rozbolała ją głowa, w poniedziałek rano powiedziała mężowi, że
strasznie boli ją głowa, więc nie stanie tak wcześnie z łóżka, ale niezmiennie
strasznie go kocha. Kilka godzin później już nie żyła. O tętniaku w mózgu nikt
nie wiedział. Śmierć przyszła nagle… Jej najmłodsze dziecko skończyło niedawno 18 miesięcy.
*
Naszła mnie refleksja, czy mając lat 30 mogę powiedzieć to
samo co 82-letnia staruszka? Robiąc krótki rachunek sumienia muszę przyznać, że
walcząc z Kompulsem i samą sobą, przegapiłam sporo istotnych momentów w moim
życiu. Niedługo pojawi się artykuł na blogu, poruszający ten temat. Czy obecnie
doceniam każdy dzień, każdy moment, który jak widać na przykładzie Corole, tak
brutalnie i szybko może być przerwany? Nie zawsze.
Czasami pozwalam, by szara
rzeczywistość przesłoniła mi to, co najistotniejsze. Trzeba z tym
walczyć.
Nie mamy władzy nad życiem, ale póki mamy władzę nad własnym umysłem,
możemy decydować jak ten czas, który jest nam dany, spożytkować i przeżyć. Chcę nieustannie zauważać te inspirujące osoby, które mnie otaczają, a których wcale nie jest mało, chcę dać się porwać ich
pozytywnej energii, a przestać skupiać się tylko na sobie. Chcę wciąż smakować pełni życia, by „nie zmarnować ani chwili”.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz