
"Dlaczego ja?", "nie dam już rady", "porażka", "znowu się nie udało", "jestem beznadziejna" - jak często zdarza Ci się tak mówić? Mnie parę lat temu - bardzo często, konsekwentnie i do znudzenia. Czasami mam wrażenie, że to stałe zwroty, które wpisane są w słownik kompulsywnego obżartuszka. I wiesz co - zbyt często używane są lekko, pochopnie, z przyzwyczajenia i bez refleksji. Bo tak najłatwiej.
Wiesz kiedy kompulsywne obżartuszki najczęściej uaktywniają się na wszelkiego
rodzaju forach, tablicach i grupach? Zwykle wtedy,
kiedy mają napad. Nie byłoby to niczym niezwykłym, gdyby tego typu wpisy były
próbą poszukiwania wsparcia, rad na przyszłość, rozładowywały emocje, zmuszały do
refleksji. Coraz częściej odnoszę jednak wrażenie, że my - kompulsywne
obżartuszki - uwielbiamy po prostu pastwić się nad sobą, ba - robić z siebie OFIARĘ
i zwracać na to nasze nieszczęście uwagę innych.
Lubisz być poklepywana po plecach, gdy dopadnie Cię kompuls?
Ja lubiłam.
Kiedy czułam się beznadziejnie, rzucałam krótkie
"porażka", a pod moim wpisem zaraz pojawiały się kolejne
"beznadzieje", "tragedie" i inne nieszczęścia. Czyż razem
nie jest raźniej? Przez następne godziny kisiliśmy się we własnym sosie,
poklepywaliśmy się po plecach i udowadnialiśmy sobie wzajemnie jakie nasze
życie jest beznadziejne, smutne, bez przyszłości. Świetnie nam to wychodziło,
a mnie wydawało się, że w końcu znalazłam bratnie dusze. Czasem ktoś próbował pomóc, doradzić, ale to nie było w tym czasie istotne. Przecież tak mi było źle, byłam taka biedna...
Czy to mi pomagało?
NIE. Z czasem tylko takie sesje stały
się dla mnie świetnym zabójcą poczucia winy i genialną wymówką. Kompuls - oj
tam, wystarczy wpis i inni rzucą się do uspokajania mnie, mówienia, że
"nic się nie stało", że mam się "nie poddawać" i że
"będzie lepiej". Dalej dreptałam w miejscu, dalej siedziałam w tym
syfie, ale coraz częściej z przekonaniem rzucałam na prawo i lewo, że to nie
moja wina, że nic na to nie poradzę, bo świat jest niesprawiedliwy, geny nie
te, w miłości nie wychodzi, praca mnie przytłacza, a waga nie spada. To było
takie wygodne. JA-OFIARA.
Dodatkowo takie przeświadczenie sprawiało, że się
rozleniwiłam. Psychicznie rozleniwiłam. To było takie proste - ponarzekać,
znaleźć podobne przypadki i wmawiać sobie, że nic się z tym nie da zrobić.
Stępiłam sobie mózg i odruch samoobrony. Nie miałam ochoty rozszerzać wiedzy na
temat mojego zaburzenia, nie chciało mi się słuchać rad, bo zastosowanie
większości z nich wymagało wysiłku, czasu, systematyczności, próby zrozumienia.
Samoanaliza, rozmowy ze sobą, praca nad miłością do siebie? Co to za pierdoły,
myślałam! Wolałam skupić się na szybkich rozwiązaniach - głodówkach, cudownych
dietach, ćwiczeniach, wspomagaczach, suplementach, myślach o wymiotach i psychotropach.
Kolejne lata mijały, a moje cudowne i szybkie rozwiązania raz za razem
okazywały się kolejnymi porażkami. Ale czyż nie mówiłam, że nic się nie da z
tym zrobić i jestem beznadziejnym przypadkiem!? Dlaczego ja? Dlaczego wszyscy
mają łatwiej w życiu?!
Tymczaem wszystkie wymówki MNIE-OFIARY były jak ten łańcuch na nogach, który spowalnia i krępuje ruchy, a z którym łatwo iść na dno...
Żałuję, że nie było koło mnie wtedy nikogo, kto zamiast
klepać mnie po plecach, przywaliłby mi z plaskacza i krzyknął "babo -
ogarnij się!!!". Skończ robić z siebie ofiarę! Skończ się nad sobą
litować! Skończ szukać sobie kolejnych wymówek! Zabierz się do pracy, bo sporo
jej przed Tobą!
Jest Ci źle kompulsywny obżartuszku? Czujesz się jak
śmietnik? Masz mętlik w głowie? Nie wiesz od czego zacząć? Rozumiem, świetnie
to rozumiem. Ale to nie znaczy, że musi tak być cały czas.
Każdy z nas ma gorsze dni. Każdemu z nas chce się czasem wyć
z rozpaczy, rozczarowania, niemocy, bólu. To normalne. Mamy do tego prawo. Ale
jeśli chcesz zrobić krok do przodu - musisz się wysilić. Musisz przestać
wmawiać sobie, że siedzisz w tym syfie po uszy i nie dasz rady się ruszyć.
Przestań robić z siebie OFIARĘ i rusz w końcu TYŁEK! Nic się samo nie stanie,
nic się samo nie zmieni.
Po prostu nie narzekaj - działaj i nie poddawaj się! Zrzuć łańcuchy i zacznij żyć.
M.
W końcu znalazłam Twój blog. Walczę i obserwuję i w wolnych chwilach przeczytam od deski do deski. :)
OdpowiedzUsuńWitaj Waleczna Lisico! :)
UsuńCieszę się, że do mnie trafiłaś i mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej. Zapraszam też na mojego Facebooka.
Ściskam mocno
M.
Ten wpis to właśnie taki plaskacz w moją pulchną,smutną buzię. Dokładnie powielam ten schemat. Powinnam każdy dzień zaczynać od jego lektury,by wyjsc poza OFIARĘ.
OdpowiedzUsuńJoanna.
Cześć Joanno!
UsuńZatem mam nadzieję, że Twoja buzia się w końcu rozpromieni, bo na pewno masz całą masę powodów ku temu, których być może teraz nie dostrzegasz. Uśmiechnij się, pamiętaj o plaskaczu i bierz się do roboty! Powodzenia! :)
M.