piątek, 24 czerwca 2016

5 oznak, że jesteś kompulsywnym obżartuchem


Jedni lubią po prostu dobrze zjeść, bez wyrzutów sumienia, wyznaczania sobie kar, popadania w stany depresyjne. Inni, po kolejnym napadzie, zaczynają zastanawiać się, czy aby na pewno jest z nimi wszystko w porządku, czy mają kontrolę nad swoim zachowaniem, a co najważniejsze – jego konsekwencjami. Dobrze więc ustalić, w którym miejscu się znajdujemy, by podjąć odpowiednie działanie.

Usiądź wygodnie, wycisz się i odpowiedz sobie na pytanie, czy poniższe zachowania są Ci bliskie? To podstawowe kryteria diagnostyczne problemu kompulsywnego objadania się, którymi posługują się również lekarze. Jeśli na większość punktów odpowiedziałeś TAK, najwyższy czas przyznać się do własnej choroby i podjąć walkę.

1. NIEUSTANNIE KONCENTRUJĘ SIĘ NA JEDZENIU

Zaraz po przebudzeniu myślisz, co zjesz na śniadanie, obiad, kolację. Właściwie wokół tego tematu koncentruje się Twoje życie. W myślach lub na papierze przeliczasz kalorie, które sobie z góry narzuciłeś. Czasami rezygnujesz z wypadów ze znajomymi czy imprez rodzinnych, by przypadkiem nie dać się skusić i nie zniweczyć swoich osiągnięć. Odczuwasz dumę, że masz nad sobą kontrolę. Jednak kilka dni później już w trakcie lub po śniadaniu skupiasz się na tym, na co masz ochotę, ale czego nie wolno Ci zjeść. Czujesz się niekomfortowo. Zaczynają się obsesyjne myśli, walczysz z nimi, ale w końcu tworzysz wymówki dla samego siebie („jeszcze tylko dzisiaj zjem tę czekoladę, jutro już będę grzeczny”, „tyle milionów osób jest szczupłych, a ja nie mogę być – przecież to niesprawiedliwe, też chcę zjeść te lody/słodycze i zrobię to, dlaczego akurat ja muszę się ograniczać”, „zjem te chipsy, a potem może więcej poćwiczę, to je spalę”). Być może wytrzymujesz jeszcze klika godzin, obsesyjnie myśląc o jedzeniu, by w końcu – przytłoczony przez kumulujące się napięcie – dać się ponieść napadowi żarłoczności. Potem znowu zaczynasz liczyć kalorie. 

2. CIĄGLE JESTEM NA RESTRYKCYJNYCH DIETACH, KTÓRE KOŃCZĄ SIĘ NIEPOWODZENIEM

W chwilach, gdy nie objadasz się, starasz się ze wszystkich sił utrzymać jedną z „cudownych” diet (1000 kcal, odrzucającą węglowodany, eliminującą tłuszcze, kapuścianą, South Beach itd.). Każda z nich jest dla Ciebie mordęgą, bo nawet jeśli zmuszasz się do przestrzegania jej zasad, czujesz niepokój, napięcie, złość, poczucie niesprawiedliwości. Nieraz zdarza się, że dieta po tygodniu lub dwóch przynosi pierwsze efekty, czujesz przypływ energii, cieszysz się, że ubrania stają się luźniejsze, ale jednoczesna nieustanna myśl o jedzeniu, o zakazach, o cenie, którą musisz płacić za tę chwilę radości, znowu wtłacza Cię w przygnębienie. Być może sięgasz również po środki przeczyszczające, wierząc, że przyspieszą one przemianę materii – złoty środek do szczupłej sylwetki. W skrajnych przypadkach, po kolejnym napadzie obżarstwa, próbujesz wymiotować. Czujesz obrzydzenie do samego siebie, decydujesz, że to nie jest rozwiązanie dla Ciebie. Znowu przechodzisz na dietę. Taki cykl dieta-kompuls-dieta wciąż się powtarza. Czujesz nieustanne zmęczenie psychiczne. Jesteś więźniem samego siebie, który nie potrafi znaleźć wyjścia i spokoju.

3. PANICZNIE BOJĘ SIĘ NADWAGI, A MOJĄ SAMOOCENĘ WYZNACZA MÓJ WYGLĄD

Ludzie dookoła mówią Ci, że wyglądasz dobrze, że na pewno nie jesteś gruby. Jednak Ty wiesz lepiej, bo „przecież masz lustro”. Codziennie oglądasz się w nim, skupiając na największych wadach. Zdarza Ci się czasem pomyśleć coś miłego o swojej twarzy, włosach, dłoniach, czy stopach, ale to jedynie delikatne przebłyski w całej kaskadzie krytycznych komentarzy na temat swojego obleśnego ciała. Wszystko wydaje Ci się za grube, otłuszczone, niekształtne, odpychające. Nie rozumiesz, czemu trafiło na Ciebie. Przecież Twoi znajomi mają takie szczupłe uda, płaskie brzuchy, ładne piersi, wyrzeźbione ramiona, wąskie talie. Większość (Twoim zdaniem) za darmo, bez wyrzeczeń, bez wielogodzinnych treningów, bez diet – dlaczego Ty musisz być inny? Nigdy nie jesteś zadowolony z efektu końcowego – „ach, gdyby nie ten wystający brzuch, prezentowałbym się dobrze”, „mam takie grube nogi, że całe życie skazana będę na długie spódnice”, „nie mogę tego ubrać, wyglądam odpychająco z tymi biodrami jak szafa”. 

Codzienna krytyka utrwala się w Twojej głowie i doprowadza do permanentnego przygnębienia. Wychodząc z domu ciągle myślisz, o wadach, które zauważyłeś w lustrze. Widząc spoglądające na siebie osoby, jesteś przekonany, że właśnie patrzą na te grube nogi, które powinieneś lepiej zamaskować. Panicznie rozglądasz się za kolejnym potwierdzeniem Twojej teorii. O tak, ta również patrzy na moje nogi – muszę coś z nimi zrobić! Jednocześnie sam z tłumu wyławiasz osoby szczupłe, które pasują do Twojego wzorca ludzi idealnych „za darmo”, skupiając się na ich płaskich brzuchach, a nie widząc u nich braku biustu czy krzywych nóg. Twoje motto to: „gdybym nie miał nadwagi, byłbym szczęśliwym człowiekiem i miałbym wszystko”. Nadwaga to Twój wróg, Twój wygląd to Twój wróg. Sam dla siebie jesteś wrogiem.

4. SYSTEMATYCZNIE TRACĘ KONTROLĘ NAD SOBĄ

Diety, stałe myślenie o jedzeniu, porównywanie się z innymi, wieczne krytykowanie siebie doprowadza co coraz częstszych napadów utraty kontroli. Początkowe obżarstwo (przyjmuje się, że osoba chora ma kompulsy co najmniej dwa razu na tydzień przez co najmniej trzy miesiące) przeradza się w kilku dniowe lub nawet kilku tygodniowe ciągi. Wiesz, że musisz przestać, ale nie potrafisz. Jakaś siła, napięcie ciągnie Cię do kuchni, do sklepu. Jest Ci wstyd, dlatego jesz w ukryciu, nikomu nie mówisz o swoim problemie. Utrata kontroli łączy się z paniką i strachem. Widzisz, że tyjesz, że Twój największy koszmar staje się rzeczywistością. Dobrze wiesz, że to przez obżarstwo, ale nie jesteś w stanie przerwać coraz dłuższych ciągów. W końcu jednak bierzesz się za siebie, ale znowu na zasadzie skrajności – karząc siebie za taką rozpustę, wszystkiego sobie odmawiasz, narzucasz sobie bardzo rygorystyczne wymagania. Do kolejnego napadu.

5. ĆWICZĘ DO UTRATY TCHU

Wiesz, że masz problemy z kompulsywnym jedzeniem, wiesz, że nie potrafisz sobie z tym poradzić, więc decydujesz się na złagodzenie jego konsekwencji poprzez bardzo intensywne ćwiczenia fizyczne. Na siłowni potrafisz być kilka godzin dziennie. Dumny z siebie po kolejnej godzinie fitnessu, gdy inni odpadają ze zmęczenia (słabeusze!), Ty jeszcze idziesz na 45 minut na bieżnię lub rowerek stacjonarny. Masz świetną kondycję. Ciągle zastanawiasz się, co jeszcze zrobić, by sobie pomóc. Głupio Ci przyznać przed trenerem, że wracasz do domu i się obżerasz, zwalasz wszystko na geny i słabą przemianę materii. Prosisz o dodatkowy zestaw ćwiczeń lub większe obciążenie. Dajesz z siebie wszystko. Po kilku miesiącach tracisz motywację, nie widząc efektów. Masz kolejny powód do ranienia siebie. Nigdy nie będziesz szczupły, tyle godzin ćwiczeń, tyle wylanych potów, a dalej zwisa tłuszcz. Widocznie nie masz predyspozycji. Możesz paść na pysk, a i tak nic z tego nie będzie. Coś Ci podpowiada, że może to przez niewłaściwą dietę, ale dzielnie nie przyjmujesz tego do wiadomości. Zwalasz winę na cały świat, nienawidzisz tych ciź, które w makijażu durnie uśmiechają się udając, że przyszły na siłownię ćwiczyć lub tych mięśniaków, którzy mając mniejszą kondycję od Ciebie, wyglądają jak milion dolców.

Czy coś jeszcze dopisalibyście do listy?

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...