Jedni lubią po prostu dobrze zjeść, bez wyrzutów sumienia, wyznaczania sobie kar, popadania w stany depresyjne. Inni, po kolejnym napadzie, zaczynają zastanawiać się, czy aby na pewno jest z nimi wszystko w porządku, czy mają kontrolę nad swoim zachowaniem, a co najważniejsze – jego konsekwencjami. Dobrze więc ustalić, w którym miejscu się znajdujemy, by podjąć odpowiednie działanie.
Usiądź wygodnie, wycisz się i odpowiedz sobie na pytanie, czy
poniższe zachowania są Ci bliskie? To podstawowe kryteria diagnostyczne
problemu kompulsywnego objadania się, którymi posługują się również lekarze.
Jeśli na większość punktów odpowiedziałeś TAK, najwyższy czas przyznać się do własnej choroby i podjąć walkę.
1. NIEUSTANNIE KONCENTRUJĘ SIĘ NA JEDZENIU
Zaraz po przebudzeniu myślisz, co zjesz na śniadanie, obiad,
kolację. Właściwie wokół tego tematu koncentruje się Twoje życie. W myślach lub na papierze przeliczasz kalorie, które sobie z góry
narzuciłeś. Czasami rezygnujesz z wypadów ze znajomymi czy imprez rodzinnych, by przypadkiem nie dać się skusić i nie zniweczyć swoich osiągnięć. Odczuwasz dumę, że masz nad sobą kontrolę. Jednak kilka dni później już w trakcie lub
po śniadaniu skupiasz się na tym, na co masz ochotę, ale czego nie wolno Ci
zjeść. Czujesz się niekomfortowo. Zaczynają się obsesyjne myśli, walczysz z nimi, ale w końcu tworzysz wymówki dla samego siebie („jeszcze
tylko dzisiaj zjem tę czekoladę, jutro już będę grzeczny”, „tyle milionów osób
jest szczupłych, a ja nie mogę być – przecież to niesprawiedliwe, też chcę
zjeść te lody/słodycze i zrobię to, dlaczego akurat ja muszę się ograniczać”, „zjem
te chipsy, a potem może więcej poćwiczę, to je spalę”). Być może wytrzymujesz
jeszcze klika godzin, obsesyjnie myśląc o jedzeniu, by w końcu – przytłoczony przez
kumulujące się napięcie – dać się ponieść napadowi żarłoczności. Potem znowu zaczynasz liczyć kalorie.
2. CIĄGLE JESTEM NA
RESTRYKCYJNYCH DIETACH, KTÓRE KOŃCZĄ SIĘ NIEPOWODZENIEM
W chwilach, gdy nie objadasz się, starasz się ze wszystkich
sił utrzymać jedną z „cudownych” diet (1000 kcal, odrzucającą węglowodany,
eliminującą tłuszcze, kapuścianą, South Beach itd.). Każda z nich jest dla
Ciebie mordęgą, bo nawet jeśli zmuszasz się do przestrzegania jej zasad, czujesz
niepokój, napięcie, złość, poczucie niesprawiedliwości. Nieraz zdarza się, że
dieta po tygodniu lub dwóch przynosi pierwsze efekty, czujesz przypływ energii,
cieszysz się, że ubrania stają się luźniejsze, ale jednoczesna nieustanna myśl
o jedzeniu, o zakazach, o cenie, którą musisz płacić za tę chwilę radości,
znowu wtłacza Cię w przygnębienie. Być może sięgasz również po środki przeczyszczające,
wierząc, że przyspieszą one przemianę materii – złoty środek do szczupłej
sylwetki. W skrajnych przypadkach, po kolejnym napadzie obżarstwa, próbujesz
wymiotować. Czujesz obrzydzenie do samego siebie, decydujesz, że to nie jest
rozwiązanie dla Ciebie. Znowu przechodzisz na dietę. Taki cykl dieta-kompuls-dieta wciąż się powtarza. Czujesz nieustanne zmęczenie psychiczne. Jesteś więźniem samego siebie, który nie potrafi znaleźć wyjścia i spokoju.
3. PANICZNIE BOJĘ SIĘ
NADWAGI, A MOJĄ SAMOOCENĘ WYZNACZA MÓJ WYGLĄD
Ludzie dookoła mówią Ci, że wyglądasz dobrze, że na pewno
nie jesteś gruby. Jednak Ty wiesz lepiej, bo „przecież masz lustro”. Codziennie
oglądasz się w nim, skupiając na największych wadach. Zdarza Ci się czasem
pomyśleć coś miłego o swojej twarzy, włosach, dłoniach, czy stopach, ale to
jedynie delikatne przebłyski w całej kaskadzie krytycznych komentarzy na temat
swojego obleśnego ciała. Wszystko wydaje Ci się za grube, otłuszczone,
niekształtne, odpychające. Nie rozumiesz, czemu trafiło na Ciebie. Przecież
Twoi znajomi mają takie szczupłe uda, płaskie brzuchy, ładne piersi,
wyrzeźbione ramiona, wąskie talie. Większość (Twoim zdaniem) za darmo, bez wyrzeczeń, bez wielogodzinnych
treningów, bez diet – dlaczego Ty musisz być inny? Nigdy nie jesteś zadowolony
z efektu końcowego – „ach, gdyby nie ten wystający brzuch, prezentowałbym się
dobrze”, „mam takie grube nogi, że całe życie skazana będę na długie spódnice”,
„nie mogę tego ubrać, wyglądam odpychająco z tymi biodrami jak szafa”.
Codzienna krytyka utrwala się w Twojej głowie i doprowadza do permanentnego przygnębienia.
Wychodząc z domu ciągle myślisz, o wadach, które zauważyłeś w lustrze. Widząc
spoglądające na siebie osoby, jesteś przekonany, że właśnie patrzą na te grube
nogi, które powinieneś lepiej zamaskować. Panicznie rozglądasz się za kolejnym
potwierdzeniem Twojej teorii. O tak, ta również patrzy na moje nogi – muszę coś
z nimi zrobić! Jednocześnie sam z tłumu wyławiasz osoby szczupłe, które pasują
do Twojego wzorca ludzi idealnych „za darmo”, skupiając się na ich płaskich
brzuchach, a nie widząc u nich braku biustu czy krzywych nóg. Twoje motto to: „gdybym
nie miał nadwagi, byłbym szczęśliwym człowiekiem i miałbym wszystko”. Nadwaga
to Twój wróg, Twój wygląd to Twój wróg. Sam dla siebie jesteś wrogiem.
4. SYSTEMATYCZNIE TRACĘ
KONTROLĘ NAD SOBĄ
Diety, stałe myślenie o jedzeniu, porównywanie się z innymi,
wieczne krytykowanie siebie doprowadza co coraz częstszych napadów utraty
kontroli. Początkowe obżarstwo (przyjmuje się, że osoba chora ma kompulsy co
najmniej dwa razu na tydzień przez co najmniej trzy miesiące) przeradza się w
kilku dniowe lub nawet kilku tygodniowe ciągi. Wiesz, że musisz przestać, ale
nie potrafisz. Jakaś siła, napięcie ciągnie Cię do kuchni, do sklepu. Jest Ci
wstyd, dlatego jesz w ukryciu, nikomu nie mówisz o swoim problemie. Utrata
kontroli łączy się z paniką i strachem. Widzisz, że tyjesz, że Twój największy
koszmar staje się rzeczywistością. Dobrze wiesz, że to przez obżarstwo, ale nie
jesteś w stanie przerwać coraz dłuższych ciągów. W końcu jednak bierzesz się za
siebie, ale znowu na zasadzie skrajności – karząc siebie za taką rozpustę,
wszystkiego sobie odmawiasz, narzucasz sobie bardzo rygorystyczne wymagania. Do
kolejnego napadu.
5. ĆWICZĘ DO UTRATY TCHU
Wiesz, że masz problemy z kompulsywnym jedzeniem, wiesz, że
nie potrafisz sobie z tym poradzić, więc decydujesz się na złagodzenie jego
konsekwencji poprzez bardzo intensywne ćwiczenia fizyczne. Na siłowni potrafisz
być kilka godzin dziennie. Dumny z siebie po kolejnej godzinie fitnessu, gdy
inni odpadają ze zmęczenia (słabeusze!), Ty jeszcze idziesz na 45 minut na
bieżnię lub rowerek stacjonarny. Masz świetną kondycję. Ciągle zastanawiasz
się, co jeszcze zrobić, by sobie pomóc. Głupio Ci przyznać przed trenerem, że
wracasz do domu i się obżerasz, zwalasz wszystko na geny i słabą przemianę
materii. Prosisz o dodatkowy zestaw ćwiczeń lub większe obciążenie. Dajesz z
siebie wszystko. Po kilku miesiącach tracisz motywację, nie widząc efektów.
Masz kolejny powód do ranienia siebie. Nigdy nie będziesz szczupły, tyle godzin
ćwiczeń, tyle wylanych potów, a dalej zwisa tłuszcz. Widocznie nie masz
predyspozycji. Możesz paść na pysk, a i tak nic z tego nie będzie. Coś Ci
podpowiada, że może to przez niewłaściwą dietę, ale dzielnie nie przyjmujesz
tego do wiadomości. Zwalasz winę na cały świat, nienawidzisz tych ciź, które w
makijażu durnie uśmiechają się udając, że przyszły na siłownię ćwiczyć lub tych
mięśniaków, którzy mając mniejszą kondycję od Ciebie, wyglądają jak milion
dolców.
Czy coś jeszcze dopisalibyście do listy?
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz