Osoby z zaburzeniami odżywiania, a tym samym z niskim poczuciem własnej wartości, są szczególnie wyczulone na opinie innych dotyczące ich wyglądu. Co więcej latami potrafią pielęgnować w sobie te, które najbardziej bolą. Tymczasem w przedziwny sposób ich umysł odporny jest na szczere opinie najbliższych, którym tak naprawdę najbardziej zależy na tym, by były szczęśliwe.
Cześć Kompulsywny Obżartuszku! Dzisiaj chcę Ci powiedzieć o tym, jak łatwo, zatracając się w swojej chorobie,
przegapić lub stracić osoby nam najbliższe. Żeby to zrobić, sięgnę pamięcią w
swoją przeszłość.
Jak wspominałam we wcześniejszym wpisie Gdy Twoje ciało nie należy do Ciebie, jesteśmy bardzo podatni na to, jak
postrzegają nas inne osoby i jaką opinię nam wystawiają. Dodatkowo nic tak nie
boli, jak ukłucie w najczulszy punkt – w wizerunek naszego ciała. Pamiętam, że
ze mną w szkole podstawowej było nieco inaczej. Nie postrzegałam swoich
problemów z otyłością jako czegoś poważnego. Nie kryłam się z zawstydzeniem po
kątach, bo odbiegałam od normy.
Ale nawet przy takim podejściu, dobre 20 lat
później pamiętam bardzo wyraźnie, jak kolega, w którym się podkochiwałam,
wrzucił do mojego zeszytu kartkę z napisem „gruba świnia”,
jak koleżanka na
lekcji wf-u z zadumą wykrzyknęła „jak można mieć aż tak grube nogi!”, jak grono
rówieśnic szydziło ze mnie po okresowych badaniach (w tym wspólne ważenie) w
gabinecie naszej pielęgniarki. Co dziwne wtedy mnie to nie ruszało, ale
zapisało się gdzieś na twardym dysku.
Sytuacja zmieniła się, gdy poszłam do liceum. Wiadomo, nowi
ludzie, nowi koledzy. Na tym etapie już zależało mi, aby się podobać. Stała się
jednak rzecz dziwna. Okazało się bowiem, że nie mam problemu z nawiązywaniem
relacji z facetami. Ba! Wielu z nich było mną żywo zainteresowanych. Odbierali
mnie jako ciekawą i pewną siebie. Być może dlatego, że wraz z liceum nadszedł dla mnie czas
wewnętrznego buntu. Zaczęła się też moja fascynacja
muzyką metalową i to najcięższego kalibru, zwracałam więc na siebie uwagę
wyglądem (miałam bardzo długie włosy, zawsze byłam ubrana na czarno,
choć jednocześnie nie odstraszałam, bo nie przesadzałam z makijażem i nie obwieszałam się żelastwem).
Dodatkowo zawsze miałam coś do powiedzenia i uważałam, że najważniejsze jest
to, żeby mówić to, co się myśli, bez względu na konsekwencje. Ponieważ od
podstawówki pochłaniałam książki, można było ze mną porozmawiać na każdy temat
(o ile sama tego chciałam, ot takim ze mnie był buntownik). Panowie więc zawsze
byli w moim otoczeniu.
Co z tego jednak, skoro nieoczekiwanie mój mózg postanowił w
tym czasie sięgnąć do najgorszych wspomnień z podstawówki i przyjąć je za
pewnik.
Wiedziałam, że wzbudzam zainteresowanie, ale tłumaczyłam to sobie tym, że
interesuje ich jako osoba, które się wyróżnia, nie jako dziewczyna. Jak bowiem
mogli myśleć poważnie, na tle emocjonalnym i erotycznym, o „grubej świni”?
Utwierdzona w takim przekonaniu po prostu ignorowałam wszystkie ich zaloty. Z
czasem coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że przegrywam na
płaszczyźnie towarzyskiej. Zaczęłam się porównywać (a jak!) z koleżankami,
odkrywając, że dobrze się składa, że lubię czarny, bo on choć
trochę maskuje moje podłe ciało. Mimo iż osób w moim otoczeniu było coraz
więcej, ja czułam się coraz gorzej z samą sobą. Byłam samotna. To stało się
świetną pożywką dla pojawienia się Kompulsu i kompulsywnych zachowań
(idiotyczne diety, kilkugodzinne treningi itd.).
Dzisiaj, sięgając wstecz, mogę
stwierdzić, że liceum było czasem, w którym najwięcej osób „przegapiłam”. Wiele
z nich próbowało się do mnie zbliżyć, ale ja, zatracona w matni użalania się
nad „grubą świnią”, porównywania do innych, a jednoczenie w napadach agresji,
buntując się na cały świat, zwykle ich nie zauważałam lub po prostu
ignorowałam. Żałuję. Zamiast otworzyć się na ludzi, dać sobie pomóc, uwierzyć,
że moje przekonania mogą nijak mieć się do rzeczywistości, wolałam w samotności
babrać się we własnym sosie, stawiać swój wygląd na pierwszym miejscu,
degradować samą siebie względem swojego ciała. Co z tego, że chodziłam na
imprezy, szczerzyłam zęby i wygłupiałam z rzeszą kolegów. Świetnie się bawiłam,
jednak robiłam to za solidnie wybudowanym murem, który świetnie bronił mojego JA, przed jego odkryciem. W końcu udało się to jednemu człowiekowi,
który z uporem maniaka walił głową o ten mur. Nie wiedział jednak biedak, co go
za tym murem dopiero czeka.
Studia. Dla wielu najlepszy czas w życiu. Ja wspominam go
neutralnie. Bardziej był to dla mnie czas większej swobody, samodzielnych
wakacyjnych wypadów, imprez, poczucia, że jest się już superdorosłym. Niestety
moja dojrzałość nie mogła sobie poradzić z nowym, tak bliskim towarzyszem – Kompulsem.
Co więcej wraz z rozpoczęciem odkrywania erotycznej strony własnego jestestwa,
miał on coraz większe pole do popisu. Swoją energię świetnie potrafił
wyładowywać na osobie, która coraz bardziej mnie kochała i angażowała się w
nasz związek. Apogeum nadeszło gdzieś koło trzeciego roku. Coraz częstsze
napady, coraz więcej urojonych problemów, coraz mocniejsze oddalanie się od
innych i zamykanie w sobie. I bezsilność w oczach najbliższych. Wtedy miałam to
gdzieś, liczyłam się tylko nieszczęśliwa ja (cóż za paradoks – zakompleksiona
odtrąceniem egoistka, która odtrąca innych).
Dzisiaj mogę powiedzieć, że to
chyba najgorsze uczucie, gdy ktoś, kto Cię kocha, nie wie, jak Ci pomóc, co
zrobić byś zaufał, zmienił podejście, a przede wszystkim pokochał samego
siebie.
Pamiętam jedno ciepłe lato. Dziewczyny coraz śmielej zaczęły
odkrywać ciała, a ja coraz bardziej zaczęłam popadać w histerię. Wszędzie
widziałam tylko szczupłe nogi, płaskie brzuchy, idealne kształty. Jak pies
tropiący podążałam za wzrokiem swojego wybranka, czy aby choć na sekundę nie
przystanął na jakieś wąskiej kibici. Przestałam mu ufać, wszędzie węszyłam
podstęp. W głowie ciągle kołatała mi się myśl „gruba świnia, gruba świnia”.
Kompulsy przeradzały się w ciągi. Absurd gonił absurd. Potrafiłam wstawać 5
razy w tygodniu o 5 rano, by przed pracą półtora godziny biegać na siłowni, a
potem pójść do sklepu i wykupić połowę półki ze słodyczami, by po kryjomu
wchłaniać je, ukryte w służbowej szufladzie. W drodze do domu kolejna fala,
potem już w domu, zanim wracał najbliższy. Normalny obiad jak przystało na
„normalną” osobę, a dalej słodycze, wciśnięte i szybko przełknięte w drodze z
pokoju do pokoju. Byle nic nie dać po sobie poznać. A potem wybuchy, których
nie dało się już ukryć. Wieczorne ataki płaczu – raczej histerycznego ryku.
Obwinianie siebie, obwinianie jego, obwinianie świata. Początki depresji.
Cudowne życie studentki i jej miłości. Żyć nie umierać. A mogło być tak
pięknie…
Jeśli jesteś kompulsywnym obżartuchem pomyśl o swoich
najbliższych, o ludziach, których nie ma. Nie ma ich, bo kompletnie nie liczysz
się z ich zdaniem, z ich gestami, z ich uczuciem.
Jak gąbka wpijasz opinie
ludzi z otoczenia, którzy rzucą – nieraz kompletnie się nad tym nie
zastanawiając – coś w biegu, by za chwilę zniknąć z Twojego życia. To oni, a
nie Twoi najbliżsi, są dla Ciebie wyrocznią, do ich opinii wielokrotnie
wracasz. Najbliżsi muszą zadowolić się Twoją obecnością, patrząc ze smutkiem i
tą okropną bezradnością, licząc, że coś się zmieni… Niektórzy nie wytrzymują.
Ich cierpliwość, wewnętrzna siła też się kiedyś kończy. Jak można żyć z kimś,
kto nie ufa? Niektórzy odchodzą sami, innych do tego zmuszamy.
***
Czasami mój narzeczony porównuje mój umysł do regału z
pudełkami. Sprawdźcie sami, czy i Wy nie macie podobnego. Na regałach są
pudełka w różnych kolorach – jaskrawych, w których przechowywane są pozytywne,
radosne chwile i wspomnienia oraz czarnych, w których gnieżdżą się wszystkie
złe myśli, ponure wydarzenia, smutne słowa-wytrychy.
Na co dzień, gdy z
Kompulsem żyje nam się dobrze, z ochotą zapełniam półki nowymi soczystymi
barwami i chętnie sięgam po te, które już tam są. Jestem szczęśliwa.
Szczęśliwy
jest też mój najbliższy. Jednak nasze półki się różnią. On uwielbia kolory,
więc robi wszystko, by ewentualne czarne pudełka, które jeszcze gdzieś mu tam
zostały, wepchnąć w najmniej dostępne rogi regału. Tymczasem ja, jego zdaniem,
gdy do głosu dochodzi Kompuls, zaczynam z jakimś niezrozumiałym dla niego
zapałem zrzucać te kolorowe pudełka, bez zastanowienia, bez refleksji, by
zrobić miejsce czarnym. Ja mam ich dużo (pamiętacie – kompulsywne obżartuszki
mają rewelacyjną pamięć jeśli chodzi o złe wspomnienia). Z jakimś chorym namaszczeniem
biorę każde czarne pudełko do ręki, zamiatam zmiotką, otwieram, wyjmuję
zawartość i przeżywam jeszcze raz. Potem delikatnie odkładam je na najlepiej
dostępny regał i sięgam po kolejne. I tak się w tym zatracam, rozpamiętuję,
grzebię, coraz bardziej przybliżając się do Kompulsu.
Co więc się zmieniło?
Dwie główne rzeczy. Po pierwsze – moje nastawienie. Gdy
zaczynam się zatracać i użalać nad sobą, znajduję chwilę spokoju, rozmyślam o
swoim obecnym życiu i zadaję sobie pytanie „Czy chcę to wszystko stracić? Czy
chcę znowu pozwolić, by nijakie na własne życzenie życie przelatywało mi między
palcami? Czy rzeczywiście znowu chcę, aby żyli za mnie inni?”. I wiecie co –
odpowiedź brzmi NIE. Zamiast użalać się nad kilogramami i myśleć o jedzeniu,
idę na spacer, poczytam o czymś ciekawym, zobaczę sobie jakiś film, posłucham
muzyki, wynajdę jakieś nowe wyzwanie, poszukam inspiracji. Współczesny świat daje nam tyle możliwości i jest niewyczerpanym zasobem jaskrawych pudełek!!! A
nawet jeśli zjem coś niezdrowego myślę sobie, ok. – bardzo smaczne, choć wolę
wypasiony deser z zimnych owoców, jogurtu naturalnego i cynamonu.
Po drugie – mój najbliższy w pewnym czasie zdecydował, że
nie będzie kolejnym, „którego nie ma”. Widząc na horyzoncie Kompuls dosłownie
wpada w szał, zgarnia moje czarne pudełka i z jakimś sadyzmem upycha je w koszu
na śmieci J
Potrafi mi takie pudełko nawet wyszarpnąć z dłoni, potrząsając mną dość
stanowczo. Nie widzę w jego oczach bezradności, wręcz przeciwnie – gniew,
zacietrzewienie, bunt. A co najciekawsze, po tym brutalnym ataku zwykle wręcza mi
co najmniej kilka nowych, jaskrawych pudełek i z cierpliwością pomaga wypełnić regały
tymi, których wcześniej starałam się pozbyć, przystając na chwilę przy każdym.
On JEST i tak łatwo się go Kompuls nie pozbędzie J
***
Jeśli dotarłeś aż tutaj, poproszę Cię o zadanie sobie kilku
poniższych pytań. Zatrzymaj się na chwilę i zastanów się, czy własna choroba
nie sprawia, że jesteś dla najbliższych równie okrutny jak ja i czy naprawdę
tego chcesz? Trzymam kciuki, byś w swoim otoczeniu znalazł kogoś takiego, kto
mimo wszystko będzie chciał BYĆ i razem z nim na nowo odkryjesz swoje piękno. Bo
że jesteś piękny, ciekawy i wartościowy – w to nie wątpię!
1.
Czy kiedy najbliższe Ci osoby mówią komplementy
pod Twoim adresem, wierzysz im?
2. Czy w ogóle pamiętasz, jakimi komplementami
raczą Cię najbliższe osoby? Spróbuj sobie przypomnieć kiedy ostatnio i jakie
komplementy od nich usłyszałeś. Mój narzeczony uważa, że mam amnezję jeśli
chodzi o komplementy, które padają z jego strony, bo kompletnie się na nich nie
skupiam.
3. Czy zdarza Ci się wyładowywać na swoich
najbliższych, wmawiać im, że wcale nie uważają Ciebie za wartościową osobę, że
są z Tobą, ale myślą o kimś lepszym? Pomyśl jak często pozwalasz sobie na takie
ataki. Pomyśl też, jak Ty czułbyś się w sytuacji, gdy Twoja najbliższa osoba
podważałaby Twoje uczucie, oddanie, wmawiała Ci co Ci się podoba, a co nie,
właściwie to odbierałaby Cię jako desperata, który jest z osobą, która nie jest
w jego typie, nie ma mu nic ciekawego do zaoferowania, ale ponieważ nie może
znaleźć nic lepszego, męczy się właśnie z nią. Fajnie?
4. Pomyśl, czy jest w Twoim otoczeniu osoba, która
jest Ci przychylna i chciała się do Ciebie zbliżyć? Zastanów się, czy nie warto
dać jej szansy.
5. Przypomnij sobie ostatni negatywny komentarz na
swój temat. Czy osoba, która go wypowiedziała, jest dla Ciebie rzeczywiście
ważna? Czy jest stale obecna w Twoim życiu? A może ostatni negatywny komentarz
wypowiedziałeś sam o sobie?
6. Zastanów się, jak często odkurzasz czarne
pudełka. Co wywołuje taką reakcję? Czy nie lubujesz się w zbieraniu czarnych
pudełek? Pomyśl o co najmniej 5 jaskrawych pudełkach i przypomnij sobie ich
zawartość.
7. A teraz się uśmiechnij, stań przed lustrem i
powiedz sobie jeden komplement – szczery!
Powodzenia!
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz