
Zapewne wiesz, że od jakiegoś czasu systematycznie ćwiczę. Staram się stale poszerzać wiedzę z zakresu prawidłowego treningu, odżywiania, technik, suplementacji itd. więc już dawno stałam się ofiarą – nazwijmy to niefachowo – detektywa Googla. Dzięki temu w social mediach zasypywana jestem masą propozycji profili o „fit” zabarwieniu. Dziś chciałabym się z Tobą podzielić refleksją na ten temat, a przede wszystkim - historią Panny X.
Bycie fit stało się w ostatnich latach bardzo modne. I dobrze.
Wiele osób dzięki temu zwlekło w końcu tyłki z kanap i postanowiło zawalczyć o
lepszą wersję siebie. Biegamy, spacerujemy, ćwiczymy w domach, na siłowniach itd.
I wszystko fajnie. Ruch to zdrowie.
Motywacja bywa bardzo różna. Myślę, że sporo osób robi to z
prawdziwej przyjemności. Te zwykle ćwiczyły już wcześniej i ćwiczyć będą, choć
moda, jak każda, w końcu przeminie. Część z nich dzieli się w social mediach fachową wiedzą i rozsądnym
podejściem do treningów i to jest super! Inni odkryli pozytywy aktywności
fizycznej niedawno. Z pewną nieśmiałością chwalą się pierwszymi osiągnięciami,
cieszą się z coraz lepszej kondycji i samopoczucia.
Jednak, jak we wszystkich dziedzinach, i tu gros osób trenuje dla poklasku, podbudowania własnej wartości i przykrycia realnych
kompleksów, które jakimś cudem nie znikają, gdy pojawia się piękne ciało.
Poznasz ich po całej masie pozowanych zdjęć z wyprężonymi tyłkami, klatami,
wciągniętymi brzuchami itd. I wiesz co, sporo w tej grupie znajduje się „byłych”
kompulsywnych obżartuchów, którzy wdzięcząc się do lustra z szerokim uśmiechem,
nie zdają sobie sprawy, że wpadli w kolejne zaklęte koło.
Żeby było jasne. Tu nie mowa o osobach ćwiczących, które
dokumentują swoje postępy. Wiem, że osiągnięcie muskularnej sylwetki okupione jest
ciężką pracą, więc rozumiem potrzebę pochwalenia się nią przed publiką. Ale ich
profile różnią się od tych, do których piję. Ci ludzie nie mają presji, by właściwie na każdym zdjęciu pokazywać swoje piękne ciała, by na każdym kroku podkreślać, jak
ciężka praca i ogromna siła charakteru pozwoliła im znaleźć się w aktualnym
miejscu.
No to o co mi chodzi?
Chcę zwrócić Twoją uwagę na nawróconych kompulsywnych obżartuchów. Zainspirowała mnie do tego historia panny X, która napisała do mnie
jakiś czas temu.
Przez wiele lat X kryje
się w cieniu. Jest zakompleksiona, skupiona tylko na sobie i swoim nieszczęściu.
Jej życiowym celem jest piękna sylwetka. Jak każdy z nas chwyta się różnych
diet i ćwiczeń. Kompulsy i ciągi przeplata głodówkami. Są łzy, poczucie
niesprawiedliwości, poczucie bycia GORSZYM od innych. X nie widzi wokół siebie
niczego innego oprócz swojego obleśnego ciała, słabej woli. Brzydzi się swoim
postępowaniem i nie ma pomysłu, co z tym zrobić dalej. Nie lubi swojego odbicia
w lustrze, nie lubi siebie. Ma wrażenie, że jej psychika jest uwięziona w obcym
ciele, które w ogóle do niej nie pasuje.
Pewnego dnia postanawia jednak spiąć się ze wszystkich sił i
spróbować jeszcze raz. Szuka motywacji, obkleja mieszkanie zdjęciami pięknych
pań, odkrywa swojego treningowego mentora. I wiesz co? Powoli zaczyna się to
sprawdzać. X traci kilogramy, rozkoszuje się rezultatami, jest dumna z
utrzymywania diety. Czuje rozpierającą ją energię, coraz chętniej patrzy w
lustro, coraz chętniej eksponuje ciało.
Mijają kolejne miesiące.
Siłownia to drugi dom X. Spędza tam niemal każdy dzień (niemal,
bo oczywiście pamięta o tak ważnym „rest deju”). Uwielbia te spojrzenia
mężczyzn, które czuje na swoim ciele. Z nieskrywaną radością patrzy na
zazdrosne dziewoje. To jest jej czas! W końcu jest na świeczniku.
Nie zauważa jednak pewnych dziwnych schematów. Chociażby
tego, że X nie wyobraża sobie teraz zaburzenia w planie dnia. Nie pójść na
siłownię, bo jest impreza!? TO NIEMOŻLIWE!!! Siłownia ponad wszystko!!! Zjeść
coś niezdrowego?! Wyskoczyć na piwo!! Absolutnie! „Clean eating”, makro i
mikroskładniki są przecież najważniejsze!!! Nawet na „cheat deja” sobie nie
pozwala, bo to dla słabeuszy.
Coraz bardziej denerwują ją też spuchłe baby,
które okupują sprzęt w siłowni. Coraz częściej z pogardą patrzy jak dziewczyna
z nadwagą sapie, wymachując 2-kilogramowym ciężarkiem. Coraz więcej czasu
spędza też przed lustrem, podziwiając swoje odbicie, strzelając foty. No i
social media – powoli stają się jej naturalnym środowiskiem. Lajki, lajki,
lajki!!!
Zachłyśnięta swoimi nowymi możliwościami X postanawia iść
krok dalej. Wprawdzie jest dopiero nowicjuszem, ale co tam – osiągnęła już to
co chciała, trzeba wejść na kolejne szczeble. Najpierw mianuje się coachem
ludzkich serc. Pewna siebie, pod odpowiednimi fotami (najlepiej „przed” i „po”,
zbliżenie na twarz, na brzuch, na tyłek, dużo nagości) wali raz za razem mowy
motywacyjne. „Samo się nie zrobi!”, „nie pozwól innym decydować o swoim
szczęściu”, „ty też możesz tak wyglądać”, „codziennie walcz o lepszą wersję
siebie”, „tylko słabi odpuszczają”, „przestań płakać, że jest ciężko, że inni
mają łatwiej – weź się do roboty”, „chcesz być kimś? Daj z siebie wszystko!
Musi boleć! Pot i łzy!”. Ludzie łykają to jak ryba haczyk. Zachwytom nie ma
końca. To nakręca.
X wyznacza sobie więc kolejny cel. Weźmie udział w zawodach
sylwetkowych. I zrobi to jak najszybciej. No bo kto, jak nie ona? Nie ma za
bardzo o tym pojęcia, nie wie, co się za tym kryje, ale zaciska zęby. Dieta układana na własną rękę (przecież tyle o tym w internetach), treningi,
suple, pozowanie. Jest ciężko. Siada psychika, ale nie można się poddać. Ludzie
na nią liczą. Musi pokazywać progres.
Pojawiają się wątpliwości, ból, przetrenowanie, głód, stany
depresyjne. X ogląda swoje foty i czyta swoje posty motywacyjne. Czuje, że nie
ma już odwrotu. Zaczynają się kompulsy. Nie!!! Tylko nie teraz, nie przed
zawodami. Ostatecznie startuje, ale zajmuje daleką pozycję. Jest załamana.
Pierwsze co robi, to leci do sklepu. Objada się do granic możliwości. Jeszcze
tego samego dnia wrzuca na insta fotę z zawodów pisząc, jak było cudownie, jak
warto żyć dla tej jednej chwili na scenie, jaka czuje się wyjątkowa, że nie należy się poddawać.
Kompulsy przechodzą w ciągi. Siłka idzie w odstawkę. X pisze
posty motywacyjne coraz rzadziej. W końcu zamyka profile. Po kilku miesiącach jest
zakompleksiona, skupiona tylko na sobie i swoim nieszczęściu. Siedzi w
objadaniu się po uszy. Choć walczy z tym, na chwilę obecną znowu jej życiowym
celem jest piękna sylwetka…
xxx
Panna X zapewnia, że takich jak ona jest całe mnóstwo. Ja jej wierzę, bo cała masa profili niemym krzykiem dopomina się o podziw, akceptację, docenienie. I zwykle szybko je zdobywają. Co z tego, że gdy profile zamierają i znikają, równie szybko się o nich i ich autorach zapomina. Ja od jakiegoś czasu przestałam śledzić wpisy na insta, bo jestem przeraźliwie znudzona milionami podobnych fotek, który podsuwa mi "sprytny" algorytm. Nie motywuje mnie to do niczego - czasem śmieszy, czasem straszy, czasem smuci. Za dużo czasu tracę, by dotrzeć do tych, których mądre i przydatne posty zarzucane są tymi krzykliwymi.
Panna X przyznaje, że stała się fit terrorystką, że znowu
zadziałała na zasadzie skrajności, wszystko albo nic, żadnych półśrodków. Ze
skruchą dodaje, że czuła się lepsza od wszystkich kompulsywnych obżartuchów, bo
jej się udało, bo w końcu jej ciało było piękne, bo znalazła w sobie siłę. W związku z tym przyłożyła im tym wszystkim, czym sama dostawała przez tyle lat. I co? Znowu jest w
punkcie wyjścia, znowu dół. Teraz powoli pracujemy nad kompletną zmianą podejścia. Nad
przypomnieniem sobie o tym, co jest najważniejsze – o pokochaniu i akceptacji
samego siebie, o odpuszczeniu, o odkryciu tego, co nas otacza, o docenieniu
chwili, o szczęściu, które jest na wyciągniecie ręki. Banały. A jednak bez nich ciężko o wewnętrzny spokój.
xxx
Jak wiele znasz takich historii? Jak często zastanawiasz się,
co kryje się za kolejnym pięknym zdjęciem z dumną istotą wypinającą swoje
boskie ciało? A może i Tobie zdarzyło się wpaść w kolejne błędne koło, bo
jeszcze nie odkryłaś tego, co w życiu naprawdę istotne?
Daj znać, co myślisz!
M.
xxx
O ciemnych stronach sportów sylwetkowych opowiada Kaja Soboń
z kanału Dźwigaj Dziewczyno, która doświadczyła ich na własnej skórze (LINK –
od 8 minuty). Cenię Kaję za rozsądne podejście do tematu treningów, diet, a
przede wszystkim zdrowa – fizycznego i psychicznego.
Nie chcę rzucać polskimi nickami, więc polecam Ci też
kanał @tk_line09 na Instagramie. W dużym skrócie to historia Tesi, która by
odnaleźć wewnętrzny spokój, przeszła drogę od pulchnej nastolatki przez piękność o
cudownie wyrzeźbionym ciele po kobietę, która aktualnie nie mieści się w
definicji słowa „szczupła”.
M.
Bardzo mądrze to ujelas. Dziękuję. Będę czytać!
OdpowiedzUsuńWitam Cię serdecznie :) Dziękuję za miłe słowo! Mam nadzieję, że będziesz do mnie wpadać częściej :)
UsuńM.
Historia tej panny..jakbym o sobie czytała..
OdpowiedzUsuńHej Alice,
Usuńa jaki u Ciebie jest/będzie ciąg dalszy?
M.
Kiedyś mignęłaś mi na Facebooku a dziś przypadkiem trafiłam na twoją stronę. Babo, uwielbiam cię :) za szczerość, mówienie bez ogródek jak to wszystko wygląda. Wprawdzie ja się taką fit terrorystką nie stałam, choć był moment gdy było blisko. Jednak pojawiła się przewlekła choroba, która sprawiła, że zupełnie odpuściłam. Powiedziałabym - ostatecznie. I całą tą sylwetkę "straciłam". I w zasadzie, to była jedna z wspanialszych rzeczy które się wydarzyły w tym okresie. Kajdany spadły. łatwo, ogarniając swoje ED, wpaść w tą opisaną przez ciebie spiralę. Potrzeba dużo pokory i wgląd w siebie. Ja mocno dosunęłam się od tej tematyki, bo.. przychodzi czas na życie :) Jednak dobrze czasem kliknąć i zobaczyć, że takie cudne kobiety działają i obalają mity. Czasem słabo mi się robi jak widzę "diety cud przy bulimii" "super sposób na kompulsy" itd... sądzę, że jedynie praca nad sobą, tak jak sama to opisujesz, jest sposobem na opanowanie tego co w nas. a w zasadzie - to na dopuszczenie tego, co my tym jedzeniem tak tłumimy i od czego uciekamy. Bardzo fajnie napisałaś przy jednym poście na temat twojego aktualnego sposobu żywienia, który, poza tym, że w moim przypadku opiera się dodatkowo na fodmap) jest właściwie taki sam. czyli zdrowy. ja tu widzę totalną wolność, balans. życie! w całej palecie jego barw. i to się tu czuje u ciebie. ale wracając - w tamtym wpisie napisałaś, że kiedy wszystkie sfery twojego życie są na odpowiednim poziomie, jedzenie przestaje być sprawą priorytetową. nawet to smaczne. dzieją się cudowne rzeczy, świetni ludzie.. a jedzenie jest tylko jedzeniem. spełnia swoją funkcję. jestem pod super wrażeniem twojej osoby :) tule ciebie mocno i będę zerkać!
OdpowiedzUsuńWitaj Magdo :)
UsuńTy migasz mi za to na Instagramie, więc obserwuję sobie Twoje poczynania. I uśmiecham się do Ciebie widząc, jak sobie radzisz, jak cieszysz się życiem, z którym w końcu się pogodziłaś i zaczynasz układać je sobie na spokojnie i bez idiotycznej presji!
U mnie też zmiany, stąd mniej mnie tutaj. Ale tylko dlatego, że szukam, badam, czytam, eksperymentuję i - jak ładnie to ujęłaś - żyję! Przyjdzie czas na podzielenie się przemyśleniami :)
Warto czasem sobie przypomnieć pewne zasady odżywiania, ale kto jak kto, kompulsywne obżartuchy wiedzą najlepiej co, jak i dlaczego. I właśnie dlatego, że tak "fantastycznie" znają się na jedzeniu, dietach itp. równie "fantastycznie" potrafią się katować, odbierać sobie wszelką przyjemność, tuczyć się tym, co najbardziej kaloryczne i niezdrowe i całą swoją uwagę skupiać na JEDZENIU, domalowując mu maskę diabła i oskarżając o wszystko. Stąd moja główna rada jest jedna i nudna - przestań działać od dupy strony, skup się na najważniejszym - na sobie, na emocjach. Proste, a jednak cała masa ludzi patrzy sceptycznie, bo przecież jak to, lepiej wypróbować nową dietę, wprowadzić 5 posiłków, jeść śniadania itd... I tkwić w tym samym bagnie z lepszymi i gorszymi momentami. Ale jeśli choć jedna osoba pójdzie moją drogą i odnajdzie w sobie spokój, pokocha siebie - to znaczy, że misja się udała! :D
Baaaaaardzo Ci dziękuję za ten komentarz, za tak ciepłe i bezinteresowne słowa. Zmotywowałaś mnie do dalszej pracy. Głęboki ukłon, buziaki i kciuki za dalsze odkrywanie życia! Czuj się obserwowana i wspierana przez pozytywną duszę :)
Ściskam mocno!
M.