Warto rozejrzeć się dookoła, by zaczerpnąć od ludzi pozytywnej energii i samemu dzielić się nią z „potrzebującymi”.
Tea party
Zostaliśmy zaproszeni na spotkanie u znajomej, które odbyło
się w ogrodzie jej ojca. Cel szczytny – upamiętnienie niedawno zmarłego męża Julie
oraz jego matki (obydwoje zmarli na raka) oraz zbiórka pieniędzy na oddział
onkologiczny pobliskiego szpitala. To było nasze pierwsze spotkanie tego typu,
więc pojechaliśmy na nie, nie wiedząc czego możemy się spodziewać. Zupełnie niepotrzebnie! Trafiliśmy w sam środek 23 pozytywnych
osób.
Od samego początku zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci,
przedstawieni każdemu z osobna (oraz wszystkim jednocześnie jako młoda para i
spodziewający się dziecka :P). Sam gospodarz – 92-letni Harry – przyszedł się z
nami przywitać i powspominać swoje wypady w polskie góry, do Krakowa. Kolejne
dwie godziny wypełnione były śmiechami, wspomnieniami, dyskusjami na palące
tematy (Brexit i te sprawy). Była również loteria z tzw. raffle tickets. Sprawiedliwa
– tak długo losowano, aż każdy coś wygrał J
My również wróciliśmy z łupami: białym winem oraz przepysznym zestawem
czekoladek i miniszampanem. Dodatkowo każdy z nas otrzymał karteczki, na których
mógł zapisać życzenia dla zmarłych, które następnie przypinało się do świec,
zapalanych ku pamięci tych, którzy odeszli. Nie było miejsca na łzy. Była
chwila zadumy i powrót do rzeczywistości.
Jedząc w domu megasłodkie babeczki, w które zostaliśmy
wyposażeni na drogę powrotną, czuliśmy się naładowani pozytywną energią. To
była naprawdę spora dawka ciepła, zrozumienia, wsparcia i nadziei.
Ślub
Nie mogę powiedzieć, że był to najważniejszy dzień w moim
życiu, ale na pewno był dniem szczególnym. Jak na szczęściarzy przystało – wszystko
nam sprzyjało: pogoda, obsługa, podwykonawcy, przyroda. Dopisali też, a może
przede wszystkim rodzina i goście. Mimo kameralnego charakteru wydarzenia (ok.
30 osób), a może właśnie dlatego – mieliśmy w tym dniu wokół siebie ludzi, na
których obecności najbardziej nam zależało. Co więcej dali nam odczuć, że
cieszą się naszym szczęściem i życzą nam wszystkiego najlepszego w nowym etapie
życia. Cudowne było uczucie, kiedy mimo widocznego zmęczenia na twarzach, nasi
znajomi i kuzyni dzielnie towarzyszyli nam do samego końca, maltretowani przez
nas dziwaczną playlistą i durnymi tematami rozmów. Dziękujemy! J
Jestem szczęśliwa, bo mimo szaleństwa przygotowań i drobnych zawirowań tego dnia mieliśmy możliwość skupienia się z Pawłem tylko na sobie i mogliśmy w pełni świadomie złożyć sobie przysięgę. To był nasz moment, potwierdzenie wspólnych planów na przyszłość, spojrzenia w tym samym kierunku, wzajemnego szacunku i akceptacji. I to najważniejsze. To nie tak, że teraz wszystko się zmieniło. To po prostu kolejny stopień, na który zdecydowaliśmy się wkroczyć razem, bez „ale”. Przed nami kolejne J
Jestem szczęśliwa, bo mimo szaleństwa przygotowań i drobnych zawirowań tego dnia mieliśmy możliwość skupienia się z Pawłem tylko na sobie i mogliśmy w pełni świadomie złożyć sobie przysięgę. To był nasz moment, potwierdzenie wspólnych planów na przyszłość, spojrzenia w tym samym kierunku, wzajemnego szacunku i akceptacji. I to najważniejsze. To nie tak, że teraz wszystko się zmieniło. To po prostu kolejny stopień, na który zdecydowaliśmy się wkroczyć razem, bez „ale”. Przed nami kolejne J
Kolejny skan
Tym razem nie mogę narzekać na angielską służbę zdrowia. Od samego
początku ultrasonografka dokładnie opisywała nam, co widzimy na ekranie. Czarno na białym. W
niektóre rzeczy muszę jej wierzyć na słowo, jednak najważniejszy przekaz był
jasny i klarowny – wszystko z naszym dzieckiem jest w najlepszym porządku! To
więc ostatnie USG, które przysługuje nam w Anglii (obecnie jestem w 19 tygodniu
i 5 dniu ciąży). Teraz tylko trzymać kciuki, żeby dalej wszystko tak dobrze się
toczyło. To niby nic, ale widok rączek, nóżek, bijącego serca zaciska gardło i
produkuje w głowie miliony pytań do samego siebie. Czy damy radę? Jak to
będzie? Poznaliśmy też płeć dziecka – czas na oswojenie się z tą wiadomością J
Arbuzy, czereśnie i truskawki
Kocham lato właśnie za nie! Zajadamy się nimi niemal
codziennie. Soczyste, czerwone, czarne, nadymające i orzeźwiające. Po nich mój
brzuch wygląda jakbym była w 8 miesiącu ciąży, a wizyty w toalecie są jeszcze częstsze.
Ale warto! Mniaaam! J
Szczęśliwie mamy tu dostęp do owoców z pobliskich plantacji. Pachną nieziemsko,
są soczyste i bardzo smakowite. A przy tym naiwnie wierzę, że może chociaż
odrobinę mniej pryskane.
M.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz